Jeśli ktoś pomyślał, że nasza wycieczka na Vanuatu skończyła się wraz z rozpoczęciem podróży powrotnej, to się grubo pomylił. Droga do domu była długa i wyboista, rzec by się chciało, zwłaszcza przez pierwsze dwie godziny po śniadaniu, które tego ranka o 5 rano przygotował nam Joel.

Podczas, gdy my robiliśmy pożegnalne zdjęcia, ludzie z wioski pakowali ciężarówkę, która miała nas i jeszcze kilka innych osób zawieźć do miasta. Czego tam nie było! Dwa łóżka, worki z tapioką, ziemniakami, kiście bananów, sterty liści bananowców, kokosy, drewno na ognisko, w ostatniej chwili staruszka dorzucała jeszcze luzem gałęzie - a pośród tego wszystkiego część rodziny Joela, my i nasze plecaki. Ach, przepraszam, był jeszcze pies Fido, który w ostatniej chwili dostał pozwolenie na wycieczkę do miasta.



Jeden z mieszkańców Bethel Village, czując się zapomniany, poprosił nas o zrobienie zdjęcia. Ależ proszę bardzo!

Ruszyliśmy, po drodze mijając podobne do naszej ekipy z wioski Ekipe :-).

Właśnie pochłaniam miąższ ostatniego kokosa. Buuuu!

Płyniemy na Irriki. Bilet na prom jest dość drogi, ale można go wymienić na jedzenie w restauracjach na wyspie. Eee, szkoda, że nie na świeże kokosy.

Choć z plecakami, decydujemy się obejść wysepkę dookoła na pieszo (to zaledwie kilka kilometrów). Mijamy śmieszne autobusy i budynki, w których przez ostatnie dni gościli turyści. A fe, jakie brzydkie!

Robimy nawet zdjęcia z jedną z nich - okropieństwo!


Część turystów na Irriki mieszka w sympatycznych małych chatkach - gdyby im odcięli prąd, mieliby taką namiastkę Bethel Village.
W końcu lądujemy na "ładnej" plaży i... nie bardzo wiemy co ze sobą zrobić - jacyś tacy nieprzygotowani jesteśmy...


Zasypiamy więc, myślami powracając do środka vanuackiej puszczy.

Oczekiwanie na powrotny prom. Ostatni kęs mandarynki o smaku grapefruita, która zawieruszyła się gdzieś w plecaku. Co teraz będzie?


A będzie to, co i było. Jutro, jak gdyby nigdy nic, wstaniemy wraz ze słońcem i będziemy jęczeć z zimna decydując się, czy iść pod prysznic, czy nie. Potem będziemy pić kawę, zastanawiając się, czy lepiej smakowała nam ta, którą piliśmy w zeszłym miesiącu. Potem, jadąc do pracy, będziemy słuchać wiadomości o tym, kto komu co zrobił i ile za to dostanie, kto wygrał, kto przegrał, kto się pomylił... W pracy znowu będziemy starać się robić to, co lubimy, szukając sposobów, by nie robić tego, czego nie lubimy. A jak wrócimy do domu, to znów będziemy udawać, że mamy jeszcze dużo czasu, by zrobić coś sensownego, zanim pójdziemy spać. I będziemy żałować, że słońce zachodzi tak wcześnie..., w Queensland.