Podróżnik chcący podziwiać na żywo różnorodność australijskiej fauny ma do wyboru trzy warianty: 1 - samodzielna wyprawa na łono natury, najlepiej w nocy, gdyż większość żyjących tu gatunków jest aktywna w nocy; 2 - pójście do dużego zoo (zwykle = wydanie dużej ilości pieniędzy), gdzie można zobaczyć dużo, ale co to za natura, gdy wkoło mnóstwo rozkrzyczanych turystów; 3 - wyprawa do miejsc zwanych "sanctuary", które są może mniej atrakcyjne wizualnie, za to kryje sie tam wiele naturalnie żyjących zwierząt. No, oczywiście zawsze pozostaje jeszcze czwarta opcja, nieco wahając się ją przytaczam, ...zamieszkanie w starym queenslanderze. Wówczas australijski wildlife ma się na co dzień i co noc. My w niedzielne popołudnie, jakby wielorybów było nam mało, zastosowaliśmy jeszcze wariant nr 3, udając się do David Fleay's Park. Oto obrazkowa relacja z tej wycieczki. Obrazkowa, bo chyba mielibyśmy problem z nazwaniem wszystkich gatunków.
Pierwszy to zagrożony wymarciem "bilby" - skoczny myszowaty stworek z wielkimi uszami, który jest najśmieszniejszym zwierzątkiem, jakie zdarzyło nam się do tej pory widzieć. To cud, że udało się uwiecznić bilbiego, który spędził w bezruchu wszystkiego zaledwie kilka sekund, w dodatku bez lampy i w ciemnym pomieszczeniu.
Pozdrawiam z Melbourne. Widze, ze ubrania mimo wszystko na dlugi rekawek nosicie :).
OdpowiedzUsuńCzesc Przemek! Dzieki za pozdrowienia! Oj tak, ostatnio w Brisbane zima nam dosyc mocno doskwiera :-) Chociaz dzisiaj juz sie nieco poprawilo, a jeszcze wczoraj musielismy jezdzic z klimatyzacja wlaczona przez caly dzien... Ale o tym szczegoly juz niedlugo :-)
OdpowiedzUsuń