Odkąd pamiętam raz po raz w rozmowach z Markiem pojawiał się temat latania - pasja wspaniała, ale niebezpieczna. Zwykle kończyło się na gdybaniu i nie sądziłam, że coś poważnego kiedyś z tego wyniknie. A tu masz - pojawiamy się w Australii, gdzie niebo, wiadomo, najpiękniejsze na świecie, nie tylko do oglądania, przestrzeni co nie miara, aeroklubów też nie brakuje, a na domiar złego najlepszy kolega Marka - Julien okazuje się pasjonatem latania, i to na dodatek przechodzącym właśnie kurs na pilota. No i cóż trzeba więcej, by Marek zaczął realizować swoją pasję? Ano pieniążków, które na szczęście wydajemy teraz na inne szczytne cele, w związku z czym mogę jeszcze jakiś czas spać spokojnie. Ale symptomy zbliżającego się zagrożenia zaczynają się mimo to już pojawiać.
Julien niedawno otrzymał licencję pilota i aby ją utrzymać musi odpowiednio często praktykować. Marek nie musiał więc długo czekać na okazję wzniesienia się pod niebiosa samolotem, który na pierwszy rzut oka niewiele większy był od samochodu. I ja również miałam okazję towarzyszenia dwóm zapaleńcom, ale stanowczo odmówiłam. Póki co dla mnie samolot jest po prostu jeszcze jednym środkiem transportu, nie zawsze serwującym same dobre doznania. A ponieważ oferta nie była podróżą z miejsca A do B tylko z punktu A do punktu A, powiedziałam stanowczo: NIE. Ja rozumiem... piękne widoki, świat z lotu ptaka, poczucie wolności...ale cóż, ja pozostanę przy przekonaniu, że jest to świat ptaków i ja naprawdę nie muszę tam być, by się nim zachwycić, więc póki nie muszę, ingerować w niego nie będę. Poza tym za dużo tam niewiadomych. Ale oczywiście pilot i jego podopieczny potrzebowali kierowcy i fotografa, więc w sobotę rankiem pojechaliśmy wszyscy na lotnisko do Redcliffe.
Julien niedawno otrzymał licencję pilota i aby ją utrzymać musi odpowiednio często praktykować. Marek nie musiał więc długo czekać na okazję wzniesienia się pod niebiosa samolotem, który na pierwszy rzut oka niewiele większy był od samochodu. I ja również miałam okazję towarzyszenia dwóm zapaleńcom, ale stanowczo odmówiłam. Póki co dla mnie samolot jest po prostu jeszcze jednym środkiem transportu, nie zawsze serwującym same dobre doznania. A ponieważ oferta nie była podróżą z miejsca A do B tylko z punktu A do punktu A, powiedziałam stanowczo: NIE. Ja rozumiem... piękne widoki, świat z lotu ptaka, poczucie wolności...ale cóż, ja pozostanę przy przekonaniu, że jest to świat ptaków i ja naprawdę nie muszę tam być, by się nim zachwycić, więc póki nie muszę, ingerować w niego nie będę. Poza tym za dużo tam niewiadomych. Ale oczywiście pilot i jego podopieczny potrzebowali kierowcy i fotografa, więc w sobotę rankiem pojechaliśmy wszyscy na lotnisko do Redcliffe.
A oni spokojnie wzbili się w powietrze i w ciągu następnej godziny zatoczyli ładne kółko nad Sunshine Coast i Sunshine Coast Hinterland, doceniając uroki niezwykle przejrzystego, bezchmurnego nieba, jakie roztacza się nad Australią. Ocean wyglądał jak wielka niebieska płachta pokrywająca ziemię, pola i winnice jak patchworkowe kołdry (takie zszywane z różnokolorowych łatek), a góry Glass House Mountains jak kilka niepozornych stożków rozrzuconych przypadkowo po polach.
Na koniec jeszcze dwa portrety wykonane przez Marka - samolotu i kierowcy-fotografa, który w obawie o swoją pozycję zaczął się w końcu dopominać jakiegoś zdjęcia. Bo co, nie może być przecież tak, że jakaś skrzydlata maszyna zaczyna nagle wywoływać gwiazdki w oczach męża...
Luknęliśmy na magpaja i od razu poczuliśmy się bardziej kul. Plejn wery najs.
OdpowiedzUsuńMagpie = sroka
"Kulowo jest nazywać się magpajem" - pomyślała polska sroka czytając komentarz Anonimowego. "Tak bardziej zagramanicznie..." :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam