Rano ponownie zawitaliśmy na Wave Rock, by sprawdzić czy Nowy Rok przyniósł tam jakieś zmiany, albo może przynajmniej jakieś kolczatki rzucił na drogę, bo ponoć miało ich tam być pełno. Niestety, kolczatki odsypiały sylwestrową imprezę gdzieś w krzakach i nie chciało im się wyjść z ukrycia.
Wyruszyliśmy na południe, do nadmorskiego miasta Albany - taki tutejszy Kołobrzeg :-). Po drodze mijaliśmy Kulin – miasto konia i Dudinin, który przecina zbudowany kiedyś jako bariera przed inwazją królików płot, tzw. rabit proof fence (takich płotów w różnych miejscach Australii jest sporo).
Wyruszyliśmy na południe, do nadmorskiego miasta Albany - taki tutejszy Kołobrzeg :-). Po drodze mijaliśmy Kulin – miasto konia i Dudinin, który przecina zbudowany kiedyś jako bariera przed inwazją królików płot, tzw. rabit proof fence (takich płotów w różnych miejscach Australii jest sporo).
60 km od miejscowości słynącej z wielkiej statuetki barana - największej z serii australijskich Wielkich Rzeczy - zostaliśmy powitani przez stado lokalnych owiec. Na początku nie wyglądało to na powitanie, kiedy nagle po niezwykle nudnej ponad godzinnej jeździe ujrzeliśmy daleko na drodze przeszkodę, która wyglądała na most, albo powalone drzewo. Wyglądało to mniej więcej tak:
Przeszkoda jednak zaczęła się ruszać, i to w różne strony, a zatem zakończyliśmy chwilowo jazdę ostrym hamowaniem i czekaliśmy... Z dali szybko zaczęły się wyłaniać owcze kształty różnej wielkości, biegnące szturmem prosto na nas. Biegły tak i biegły prosto w nasze przerażone oczy, aż się zatrzymały znienacka jak wryte, widząc przeszkodę w postaci naszego samochodu, a już po chwili najspokojniej w świecie zaczęły podjadać okoliczne krzaki, jak gdyby nigdy nic (patrz zdjęcia poniżej).
Miasto barana o nazwie Wagin, nie wiedzieć czemu przyciągało rzesze turystów, którzy kręcili się z aparatami głównie przy znaku z nazwą oraz pod pomnikiem Wielkiego Barana ;-). My też zatrzymaliśmy się, żeby zrobić sobie zdjęcie z Wielkim Baranem, bo był on naprawdę wielki i ważył ponad 4 tony. Jak pisał Bryson w jednej ze swoich opowieści, uderzenie spadającym przyrodzeniem barana mogłoby zabić człowieka. Cóż, niebezpieczeństwa australijskiego kontunentu to nie tylko powodzie, pożary, cyklony, pająki, węże i krokodyle. To również baranie, chciałoby się ładnie powiedzieć, klejnoty. Generalnie Wagin z baranów jest bardzo dumne i zdobią też one wszystkie tabliczki z nazwami ulic.
Po rozłożeniu dobytku pojechaliśmy na rybkę i spacer. Wszędzie wiało nieprzeciętnie i było zimno, nawet w bluzach z długim rękawem. Przy plaży zamówiliśmy rybę, na którą czekaliśmy ok. 1 godzinę mimo, że klientów było dwóch: my i ten drugi, który widząc nasze zapadnięte policzki, zlitował się i odstąpił nam część swojej porcji, gdyż i tak musiał czekać na drugą połowę swojego zamówienia nieco dłużej. To pierwszy i ostatni gest uprzejmości, jaki spotkał nas w tej części Zachodniej Australii. Poniżej monumentalne araukarie, które są najstarszymi obiektami miasta, oraz widoczki ze spaceru jedną z głównych pieszych tras Albany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz