Późnym wieczorem dotarliśmy do King's Creek - miejsca kolejnego noclegu. Po drodze mieliśmy trochę przygód, głównie ze zwierzętami, które nocą na drodze mogą sprawić nie lada kłopot. Pierwsza na tapetę poszła łaciata krowa-autostopowiczka, której o mały włos nie urwaliśmy wystającej z pobocza na ulicę głowy. Następne były kangury. Akurat tego wieczoru umówiły się na randkę na środku drogi. Pani kangurzyca lekko spłoszona zaraz usunęła się z drogi, ale pan kangur bynajmniej nie miał takiego zamiaru. Wręcz przeciwnie - z bojową miną ruszył prosto przed siebie, tzn. prosto na nas. Już słyszałam uszami wyobraźni ten huk i trzask tryskających odłamków szkła, kiedy kangur zrezygnował i w ostatniej chwili zręcznie ominął nasz samochód. Taki z niego bohater! Ciekawe, co na to pani kangurzyca. To jeszcze nie koniec przydrożnych atrakcji. Spotkaliśmy jeszcze kilkanaście wolno biegających wielbłądów, z czego dwa stały na drodze zwrócone do siebie głowami, jak do pocałunku. Dokładnie tak, jak w romantycznej scenerii na zdjęciu z farmy Williego. Po tych przygodach, brodząc w czerwonym piasku, ostatkami sił poszukiwaliśmy w ciemnościach naszej chatki z żaglowego płótna i toalet, a przed oczami migały jaszczurki i inne małe stworzonka - lepiej było nie wnikać, jakie. Była to nasza pierwsza, niezwykle ciepła noc w prawdziwym australijskim outbacku.
czwartek, 13 września 2007
Na księżycu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz