Dwie godziny lotu do Ayers Rock i jesteśmy w zupełnie innym świecie. Czerwona ziemia porażająca intensywnością koloru już z okien samolotu, sucho, cicho, gorąco, bezludnie - tu bije serce Australii, a może nawet i całego globu. I to nie tylko dlatego, że wylądowaliśmy w samym środku tego kontynentu, ale także dlatego, że miejsce to skrywa kawałek historii powstania naszej planety i kształtowania się jej we wczesnych stadiach. Tu można to zobaczyć gołym okiem - widok nie przesłonięty przez wieżowce, nie obudowany zbytnio infrastrukturą dla turystów (jedynie tyle, ile trzeba do zapewnienia bezpieczeństwa podróżującym), widok różniący się od tego, jaki był tu tysiące lat temu jedynie tym, co zmieniła sama natura.
Hurra! Jesteśmy pod Uluru! A to oznacza, że ulubione przez nas pytanie nie będzie się już pojawiało :-(.
Z daleka tradycyjnie uwieczniany na fotografiach kształt Uluru widać tylko z jednej perspektywy. Z bliska skała wygląda zupełnie inaczej. Jest wielka, rozłożysta, czerwona i dziurawa, kryjąca mnóstwo jaskiń i zakątków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz