Bo kto powiedział, że blogować można tylko w weekend! Czas przełamać tę konwencję, bo skończy się tym, że czas od poniedziałku do piątku stanie się nudny jak flaki z olejem. Potem będziemy narzekać, że praca, praca, nie ma czasu na inne przyjemności, a tak naprawdę to my sami siebie utwierdzamy w przekonaniu, że w ciągu tygodnia raczej nic specjalnie ciekawego zdarzyć się nie może. A zatem, w naszym pierwszym śródtygodniowym debiucie (trochę niefortunne wyszło to nowe słowo) prezentujemy (w końcu) miejsce, w którym mieszkamy. Z góry zapowiadam, że nie będzie widoku z balkonu, który do niedawna jeszcze ocieniony był naturalną osłoną drzew, gdyż nasz wspaniałomyślny menago Rysiek po prostu ściął je któregoś ranka, obnażając tym samym w drastyczny i, co więcej, niezapowiedziany sposób nasze domowe pielesze wszystkim sąsiadom. Przekonywał wprawdzie, że to dlatego, że łagodne podcinanie nie dawało oczekiwanych rezultatów i że gałęzie odrosną w ciągu roku, co było raczej słabym pocieszeniem wobec świadomości, że przez najbliższe co najmniej pół roku nie będzie można swobodnie chodzić po domu w gaciach, co w tym klimacie ma naprawdę nie lada znaczenie. A zatem, prezentujemy nasz Cambridge Square - kompleks, który jak sama nazwa wskazuje, zamieszkiwany jest przez naukowe elity, i w którym duch nauki unosi się w powietrzu, zatacza koła nad palmowymi liśćmi, kołysze się pod chmurami... a czasem też po prostu rzuca się do basenu, bo już z upału wytrzymać nie może, albo siedzi przy grillu i żre steki z kangura. Oto nasz mały domowy światek widziany oczyma okazjonalnego oglądacza.
Na wprost, jak można wywnioskować z niezwykle sugestywnego zdjęcia,....... wejście główne.
czwartek, 8 listopada 2007
Cambridge Square
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz