Wczoraj grillowaliśmy z naszymi przemiłymi sąsiadami. Od słowa do słowa i już mamy pomysł na dzisiejszą wycieczkę. A ponieważ ostatnio miewamy problemy z wyznaczaniem miejsc podróży: tu za daleko, tu za blisko, tu za gorąco, tu za zimno, itd. - rozwiązaliście nam cotygodniowy dylemat, za co bardzo dziękujemy.
Bribie Island to malutka wysepka położona, jak w zasadzie prawie wszystko tutaj, godzinę drogi od Brisbane. Na wyspę dojeżdża się przez dłuuugi i wąski most, z którego widać góry Glasshouse Mountains (robienie zdjęć w trakcie jazdy przez most uznaliśmy za zbyt niebezpieczne). Duża część wyspy jest dostępna tylko dla samochodów 4WD, ale nam wystarczyła ta pozostała część. Pierwszy szok przeżyliśmy, lądując na jednej z plaż. Widok był jak znad Bałtyku latem, kiedy nie pada deszcz. Plaża całkiem mała, a ludzi jak mrówków, i coraz więcej - nadciągali zapewne na dziecięce zawody. Rzecz to w Australii niespotykana!
Cóż było robić - uciekliśmy. Szukając wrażeń, natknęliśmy się na całkiem sympatyczne bajorko i rozciągające się wokół mokradła - doskonałe miejsce na podglądywanie ptaków, co potwierdziły nieliczne spotykane na drodze osoby z lornetkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz