Z kwaśnymi minami opuszczali przybysze ten raj na ziemi. Cztery i pół dnia, w trakcie których, z ludźmi lub bez ludzi, rozbitkowie zapomnieli o wszystkim co łączyło ich z normalnym światem. Prysznic brany pod gołym niebem przy pomocy kanistra z wodą, śniadania na piasku z widokiem na ocean, namiotowe walki z mrówkami, których rodzajów i wielkości trudno było się doliczyć, cowieczorny rytuał rozpalania lampy, w blasku której zapadał zmierzch - tego wszystkiego będzie Robinsonowi i Piętaszkowi bardzo brakować. Wyspy pożegnały bohaterów bardzo ciepło, oferując poranne karmienie koralowych rybek na pomoście i wspaniałe widoki w trakcie podróży stateczkiem na Hamilton Island, z której odlatywał samolot do Brisbane.








Wysepka South Molle (to ta po lewej stronie na kolejnym zdjęciu) zapadła w serce przybyszom chyba najbardziej. Z pewnością tu powrócą, w końcu jeszcze dwa szczyty zostały do zdobycia. Za to raczej nie zawitają nasi bohaterowie na Hamilton Island, która jest najbardziej uprzemysłowioną z wysp. Z łódki można było dostrzec nawet jeden wieżowiec pośród innych budynków, hoteli i dróg. Na lotnisku na wyspie Hamilton Island pełno było eleganckich ludzików z walizeczkami na kółkach, w uprasowanych sukienkach i koszulach. Panie ze starannym makijażem i fryzurami, panowie ogoleni i pachnący wodą kolońską. I w tym momencie Piętaszek uświadomił sobie, że przez ostatnie 4 dni w zasadzie w ogóle nie korzystał z wynalazku, który służy do oglądania swego odbicia, zrozumiał też, że razem z Robinsonem wyglądają na tym lotnisku jak dwa patałachy z ogorzałymi licami, w mokrych od potu koszulkach, nieuczesanych włosach i z mnóstwem tobołków. Szczególnie rzucało się to w oczy, gdy po odprawie udali się do business lounge'u na kawę i ciastka. Trzeba jednak przyznać, że to właśnie wtedy poczuli się oni jak prawdziwi rozbitkowie, jak przybysze z innej planety. I dobrze im było w tej nowej skórze. I oby było w ich życiu jak najwięcej podróży, które pozwolą im poczuć się znów właśnie w taki sposób. 
KONIEC.
wtorek, 25 marca 2008
poniedziałek, 24 marca 2008
Robinson i Piętaszek zdobywają szczyt
W nocy z dnia trzeciego na czwartego Robinson z Piętaszkiem budzili się kilka razy, słysząc przedziwne odgłosy - jakby jakieś jęki i wołania jednocześnie. Zagadka ostatecznie rozwiązała się dopiero po powrocie do normalnego świata, choć już na wyspach przybysze mieli pewne uzasadnione przypuszczenia, poparte nawet dowodami. Sprawcami nocnych dźwięków była ta oto przeurocza parka ptaków - przedstawicieli Bush Stone-Curlew lub Beach Stone-Curlew, zależnie od tego, czy zamieszkiwały las, czy plażę, a Piętaszek dodałby jeszcze Parking Stone-Curlew, gdyż identycznych egzemplarzy całe stadko widział wiele razy na uniwersyteckim parkingu. Po spotkaniu podobnych ptaków na polu golfowym kolejnej wyspy później tego dnia, można by zgadywać, że istnieje także odmiana Golf Stone-Curlew i tak pewnie można by tych nazw mnożyć, gdyż ptaki te - bardzo dziwne osobniki - upodobały sobie właśnie takie większe przestrzenie na swoją siedzibę.
Curlew to ptaki nocne, stąd słyszane w nocy krzyki były pewnie ich regularną komunikacją. Piętaszek już z parkingu zapamiętał te stworzenia jako nadzwyczaj dziwne. Całkiem pokaźnych rozmiarów, ot choćby takiego europejskiego bociana, zwykły były one stawać pod drzewami po obu stronach parkingu, parami lub pojedynczo. Wyglądało to na jakąś przemyślaną strategię, tym bardziej, że umieszczone po bokach głowy żółtawe wielkie oczyska ptaków nie reagowały w ogóle na głos Piętaszka, próbującego codziennie rano nawiązać z nimi jakiś kontakt. Ptaki w ogóle mało się ruszały, a po usłyszeniu czegoś lub kogoś, zamierały i wyglądąły jak pomniki. Dzięki temu Piętaszek mógł je dokładnie obejrzeć, zapamiętać charakterystyczne biało-szare paski na skrzydłach, długie nogi i białą brew nad wielkim okiem. I tak też wyglądali dwaj przedstawiciele Curlew, którzy zamieszkiwali teren wokół malutkiego pola namiotowego na Whitehaven Beach. Przez cały dzień przemieszczali się niepostrzeżenie, a ich kolorki idealnie wtapiały się w otoczenie, dzięki czemu można było mieć wrażenie, że się ma zwidy: były ptaki, nie ma ptaków... Przy czym za każdym razem te dwie sztuki ustawiały się w innej względem siebie pozycji: raz naprzeciwko siebie, raz tyłem do siebie, to znowuż obydwa w jednym kierunku w rzędzie, albo w przeciwnych kierunkach, ale równolegle, tworząc jakby literkę "X"... Robiły to bardzo starannie i wyglądało to trochę jak taniec, z tym że bardzo powolny taniec, a przy tym te oczyska otwarte, jakby na nas patrzyły, ale nie patrzyły... Tak więc w ten kolejny cudowny dzień na wyspie Whitsunday strzegły one domku Robinsona i Piętaszka, podczas gdy ci zażywali porannej kąpieli w oceanie i zachwycali się plażą, która w bardziej słonecznej niż poprzedniego dnia pogodzie, prezentowała się nadzwyczaj pięknie, a każda kombinacja chmur i słońca odsłaniała jej kolejne oblicza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)