Od razu wiedziałem, że coś się święci, kiedy we czwartek wieczorem mój Pan zaczął polewać mnie wodą, szorować moje szybki, wymiatać piasek z podłogi i dokręcać wszelkie możliwe śrubki. A kiedy przykręcono mi nowiutki zderzak i napełniono świeżym paliwkiem, to już miałem pewność, że święci się coś wielkiego. W piątek rano zobaczyłem w końcu tych, którzy męczyć mnie mieli przez kolejne trzy dni, podskakując na siedzeniach, tak jakby nie mogli usiedzieć w miejscu. Wyglądali dość podejrzanie: czarnowłosy Azjata, oglądający każdy szczegół na mojej masce i jego żona, zadająca nieustannie pytania, dalej jakiś brodacz w kapeluszu, niby australijskim, i jego żona podjadająca co chwila ciastka. Musieli wstać bardzo wcześnie rano, bo oczy dopiero im się otwierały i to zresztą głównie na mój widok. Zamiast pakować swoje klamoty, towarzystwo zabrało się za pozowanie do zdjęć. W sumie fajnie, od dawna nikt mi nie robił tylu fotek.
Mój właściciel Mike tłumaczył jak zwykle nowym, jak należy się ze mną obchodzić i że jak się nie będą ze mną obchodzić dobrze, to mogą sobie przeczytać tę oto tabliczkę - najlepsze wymówki podawane przez biwakowiczów i wybrać jedną z nich. Najśmieszniejszymi z wymówek były: "To nie ja zrobiłem", "To zrobił dingo" i "Nie mówię po angielsku". Potem usłyszeli tysiąc wskazówek, jak należy jeździć po plażach i piasku, jak uniknąć utraty mienia, no i mnie przede wszystkim w czasie przypływu, i chyba na moment nieco spoważnieli, bo neurony iskrzyły im nad głowami jak gwiazdy na niebie, tak starali się wszystko spamiętać. Jako pomoc dostali ściągę, którą Mike nazywa biblią - bez niej lepiej do mnie nie wsiadać.
piątek, 25 kwietnia 2008
Pan Samochodzik i piaszczysta autostrada
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Marek zachecil mnie do odwiedzenia Waszego blogu; jednym slowem - super zjecia i dobre wpisy ( choc nie czytalem wszystkich )
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze sie zobaczymy za rok pod koniec wakacji!
Ruben