Piętaszek odbywał niezwykle ważne dla jego pracy dwudniowe szkolenie w Sydney. Wszystkie normalne ludki zazwyczaj lubią szkolenia, zwłaszcza te daleko od domu, zawsze bowiem podczas takiego szkolenia można coś fajnego zobaczyć, spotkać masę fajnych ludków, pojeść trochę dobrych rzeczy (nawet zwykła kawa/herbata i ciastka smakują wtedy jakoś lepiej), a i przy okazji czegoś nowego się dowiedzieć :-). Ale nie Piętaszek. Piętaszek nie lubi szkoleń, głównie dlatego, że nie znosi być sam w nowych miejscach. Żeby chociaż pozostali uczestnicy nie rozeszli się po domach zaraz po skończonych zajęciach (traf chciał, że wszyscy, tzn. cała czwórka, byli spod Sydney, dokąd musieli dojechać)... Albo żeby w małym hoteliku Randwick Lodge, który gościł Piętaszka, pomieszkiwały inne zagubione Piętaszki... Albo żeby chociaż sklepy w centrum miasta czynne były dłużej, niż do 17-tej... Ooo, Piętaszek z pewnością miałby wtedy co robić... A tu nic! Zimno, ciemno i do domu daleko. Pogoda dała Piętaszkowi nieźle w kość, bo choć zabrał ze sobą ciepłe ubrania, i tak okazały się one niewystarczające na nowe warunki. Zaraz więc były telefony do Robinsona, by w walizkę swą upakował dodatkowe swetry, skarpetki i ocieplacze.
Posępne, zmęczone życiem ludki, ubrane w płaszcze, szaliki i buty po kolana, kroczące w nieustającym deszczu ulicami Randwick - najstarszej miejscowości Nowej Południowej Walii, spoglądały na Piętaszka jak na ufoludka, gdy ten z dumą nosił kolorowe, jesienno-letnie ubrania i sandały. Hotelowy pokój, a raczej należałoby powiedzieć klitka za 115 dolarów za noc, z oknem na głośną ulicę, drzwiami z kilkucentymetrową szparą i lampą dającą światło zaledwie dużej świeczki, nie poprawiły nastroju Piętaszka, który nagle przywoływać zaczął w pamięci opowieści znajomych o karaluchach w Sydney (skąd wzięło się też słynne przezwisko mieszkańców Sydney - "cockroaches"). Na całe szczęście na karaluchy było już za zimno. W całym tym ponurym obliczu miasta, które uderzyło w Piętaszka niczym grom z jasnego nieba (a czegóż się spodziewał w końcu kwietnia w jednej z najstarszych dzielnic Sydney???), jedynymi pozytywnymi aspektami były: rażąco niska cena biletu autobusowego z lotniska do "prawie centrum" (4 dolary, podczas gdy w Brisbane do centrum jedzie się pociągiem za prawie 17 dolarów!), myśl o tym, że za dwa dni zjawi się tu Robinson i odmieni ponurą dolę Piętaszka, i ...... telewizja! Coś, czego Piętaszek nie widział od stycznia, a co wcześniej, mniej lub bardziej regularnie zwykł był oglądać. Tak więc telewizja stała się pocieszycielem Piętaszka na dwa dłuugie wieczory, dając pożywkę dla jego mniej wymagających neuronów i pozwalając czasowi płynąć bardzo szybko. Aż zjawił się Robinson, a z nim samochód, a to oznaczało, że zaczyna się wielka przygoda naszych małych bohaterów w wielkim mieście.
Posępne, zmęczone życiem ludki, ubrane w płaszcze, szaliki i buty po kolana, kroczące w nieustającym deszczu ulicami Randwick - najstarszej miejscowości Nowej Południowej Walii, spoglądały na Piętaszka jak na ufoludka, gdy ten z dumą nosił kolorowe, jesienno-letnie ubrania i sandały. Hotelowy pokój, a raczej należałoby powiedzieć klitka za 115 dolarów za noc, z oknem na głośną ulicę, drzwiami z kilkucentymetrową szparą i lampą dającą światło zaledwie dużej świeczki, nie poprawiły nastroju Piętaszka, który nagle przywoływać zaczął w pamięci opowieści znajomych o karaluchach w Sydney (skąd wzięło się też słynne przezwisko mieszkańców Sydney - "cockroaches"). Na całe szczęście na karaluchy było już za zimno. W całym tym ponurym obliczu miasta, które uderzyło w Piętaszka niczym grom z jasnego nieba (a czegóż się spodziewał w końcu kwietnia w jednej z najstarszych dzielnic Sydney???), jedynymi pozytywnymi aspektami były: rażąco niska cena biletu autobusowego z lotniska do "prawie centrum" (4 dolary, podczas gdy w Brisbane do centrum jedzie się pociągiem za prawie 17 dolarów!), myśl o tym, że za dwa dni zjawi się tu Robinson i odmieni ponurą dolę Piętaszka, i ...... telewizja! Coś, czego Piętaszek nie widział od stycznia, a co wcześniej, mniej lub bardziej regularnie zwykł był oglądać. Tak więc telewizja stała się pocieszycielem Piętaszka na dwa dłuugie wieczory, dając pożywkę dla jego mniej wymagających neuronów i pozwalając czasowi płynąć bardzo szybko. Aż zjawił się Robinson, a z nim samochód, a to oznaczało, że zaczyna się wielka przygoda naszych małych bohaterów w wielkim mieście.
Cały wieczór Robinson z Piętaszkiem zaklinali deszcz, który zapowiadano na cały weekend, i stał się cud. Poranek rozkwitał pięknym słońcem, ukazując przybyszom malowniczo położoną nieopodal hotelu plażę Cogee Beach - pierwszy przystanek sobotniej wycieczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz