Jeśli ktoś pomyślał, że wraz z powrotem z Fraser Island nasze wakacje dobiegły końca, to się grubo pomylił. Ani w głowie nam było wracać do pracy, kiedy pogoda piękna, a i ostatni tydzień przed formalnym końcem sezonu na zwiedzanie tropikalnego Queensland otwierał nowe pokusy.
Kiedy na pytania znajomych "Dokąd wybieracie się na wakacje?" odpowiadaliśmy "W okolice Townsville", ci uśmiechali się ze współczuciem, patrzyli na nas jak na ufoludki i zachodzili w głowę co może skusić człowieka do wybrania się w te tereny. Przecież tam nic nie ma! Cóż, i my sami już zaczęliśmy wątpić w to, że będzie to udana wycieczka, zwłaszcza, że pierwszym kryterium przy wyborze Townsville była niska cena biletów lotniczych... Wprawdzie przed rezerwacją biletów sprawdziliśmy co w trawie piszczy i ku naszemu zaskoczeniu piszczało wszędzie, dużo i ekscytująco, ale może ludzie mają rację, może przewodniki i Internet koloryzują... Pełni wątpliwości, ale i wiary, że odbędziemy kolejną najwspanialszą wycieczkę naszego życia, w poniedziałek o poranku, zaspani i stęsknieni za rodzinką, która odleciała z Australii poprzedniej nocy, polecieliśmy na spotkanie kolejnej przygody.
Kiedy na pytania znajomych "Dokąd wybieracie się na wakacje?" odpowiadaliśmy "W okolice Townsville", ci uśmiechali się ze współczuciem, patrzyli na nas jak na ufoludki i zachodzili w głowę co może skusić człowieka do wybrania się w te tereny. Przecież tam nic nie ma! Cóż, i my sami już zaczęliśmy wątpić w to, że będzie to udana wycieczka, zwłaszcza, że pierwszym kryterium przy wyborze Townsville była niska cena biletów lotniczych... Wprawdzie przed rezerwacją biletów sprawdziliśmy co w trawie piszczy i ku naszemu zaskoczeniu piszczało wszędzie, dużo i ekscytująco, ale może ludzie mają rację, może przewodniki i Internet koloryzują... Pełni wątpliwości, ale i wiary, że odbędziemy kolejną najwspanialszą wycieczkę naszego życia, w poniedziałek o poranku, zaspani i stęsknieni za rodzinką, która odleciała z Australii poprzedniej nocy, polecieliśmy na spotkanie kolejnej przygody.
Pierwszego dnia nie mieliśmy w planie zwiedzania miasta, wylądowaliśmy tu po to, by promem przedostać się na Magnetic Island - naszą oazę spokoju na kolejne kilka dni. Czekając na prom nie mogliśmy się nadziwić wszechobecnemu brakowi turystów. Nie, żeby nam to przeszkadzało - wręcz przeciwnie - ale było to na tyle obce dla nas zjawisko, że zaczęliśmy już podejrzewać, że przez Magnetic Island przeszedł jakiś tajfun, który spustoszył wszystko doszczętnie, albo grasują tam rekiny, krokodyle, czy jakie inne brzydale... Z mieszanymi odczuciami opuszczaliśmy Townsville, odprowadzając wzrokiem wojskowe statki i inne militarne obiekty pływające, których było tu pełno.
Początkowo to wyrób samochodopodobny na zdjęciu poniżej miał być naszym przyjacielem przez następne kilka dni, ale na szczęście w nagrodę za dobre wrażenie, jakie zresztą zawsze robimy ;-), pani z wypożyczalni w ostatniej chwili postanowiła wymienić go nam na wyrób lepszy i bardziej niezawodny. To pewnie dlatego, że jeszcze przed wypożyczeniem zaczęliśmy się o niego troszczyć bardziej niż przeciętny turysta.
Nasz kamping był wyjątkowy. Nie tylko dlatego że w 2007 wygrał nagrodę i nie dlatego, że utrzymywał mnóstwo przedtawicieli australijskiej fauny (koale, krokodyle, lorykatki), i miał już swoją historię, ale głównie dlatego, że w nocy na kampingu straszyło. Przeraźliwe jęki, postękiwania i dziecięcy płacz jakby zza światów, dochodziły do naszych uszu kiedy próbowaliśmy oddalić się w objęcia snu. W takich okolicznościach możecie sobie tylko wyobrazić jakie było nasze przerażenie, kiedy którejś z kolejnych nocy usłyszeliśmy wielki huk, gdyż coś o sporych rozmiarach i wadze (tak się przynajmniej wydawało) spadło nagle na nasz namiot. Potem okazało się, że jednym razem był to opos, a innym gałąź palmy, ale musiało to wyglądać przerażająco, bo nawet nasi sąsiedzi przybiegli wówczas z pomocą. Tajemnica jęków została rozwikłana na drugi dzień, ale o tym w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz