Przed szóstą rano z namiotu-chłodni wygnało nas przeraźliwe zimno. Wskutek tego poszliśmy się dogrzewać tam, gdzie zaczynało świecić wschodzące słońce, stając się w ten sposób pierwszymi tego dnia klientami kawiarni w Cobbold Gorge.


Choć główną atrakcją programu miał być rejs przez skalny przełom, do rejsu było jeszcze daleko. Najpierw bowiem musieliśmy terenową ciężarówką przemierzyć okolice, poznać cały kontekst, przeciąć piaszczyste dna wyschniętych rzek i przejść na nogach całkiem długi szlak prowadzący do miejsca, z które popatrzyliśmy na przełom Cobbold z góry. A ponieważ o tej porze (zwanej suchą) wszędzie, zwłaszcza wokół skał, pełno było pajęczyn i pająków, większość trasy pieszej przemierzaliśmy ze spuszczonymi głowami, podążając wzrokiem za butami naszego przewodnika - typowymi australijskimi outbackowymi trepami. Trepami wyjątkowymi, bo miały one doszyte ochraniacze kostek z gumką, zeby żaden pająk, czy kolec się tam nie dostał.

Trasa wiodła przez rzekę, której brzegi były ulubionymi miejscami wylegiwania się słodkowodnych krokodyli zamieszkujących te tereny (tzw.
freshies od
freshwater - słodkowodny). Nawet jakieś z daleka widzieliśmy, ale nie wolno nam było podchodzić do nich bliżej. Generalnie w krajobrazie szlaku dominowały różnego rodzaju skały, niektóre z nich w szarej masie miały zatopione olbrzymie ilości drobnych gładkich jasnobeżowych kamyczków, których pełno też było w piasku pod nogami.




Zejście na dół nie trwało długo, każdy bowiem nie mógł się doczekać rejsu i tego, by zobaczyć przelom z innej perspektywy. Dswie elektrycznie napędzane, niezwykle cichutkie łódki zabrały niewielką grupę turystów na przejażdżkę. Cicho, wąsko, chłodno i mistycznie - tak można by w skrócie opisać nasze doznania podczas tego rejsu. Cisza z rzadka przerywana była pluskaniem krokodyli, których tu było zdecydowanie więcej i które wylegiwały się na skałach niemal na wyciagnięcie ręki. Wąskości doznaliśmy, gdy musieliśmy asekurować przewodnika kierującego łódką, dotykając delikatnie rękami 30-metrowych skalnych ścian, by nie zahaczył o nie za mocno przepływając przez najwęższe 2-metrowe przesmyki. Zaś delikatny chłód, niepisany zakaz rozmawiania, poruszania się i niemalże oddychania owiał to miejsce niezwykłą tajemniczością.
Imponujaca wycieczka i opis!!! Szczegolnie te krokodyle robia wrazenie ... Pozdr. Ewa
OdpowiedzUsuń... a nie czas na nową wyprawę ? chopu ze śnieżnej polszy marzy się pooglądać parę słonacznych zdjęć i poczytać o faunie/florze/architekturze/podruży ;D
OdpowiedzUsuńAno chopie drogi kolejno wyprawo do słonecnego miejsca jus zechmy odbyli, ali gupio sie psyznoć, wciąs zechmy nie łopisali. Bedzie psed Świentami - na bank!
OdpowiedzUsuń