Zanim napiszę o Dolinie Gigantów, kilka słów o dolinie wiatraków, które w Albany są turystycznym obowiązkiem. Wind Farm to miejsce niezwykłe, w którym można posłuchać szumu powietrza i zamyślić się nad sensem życia, spacerując edukacyjną ścieżką. Jeden z napisów na ścieżce cytował aborygeńskie przysłowie: "Jesteśmy wszyscy przybyszami w tym czasie w tym miejscu. Jedynie przechodzimy tędy. Naszym celem jest obserwować, uczyć się, dojrzewać, kochać... po czym wszyscy wracamy do domu".
Zatrzymaliśmy się także w zatoce French Bay z cudowną ponoć plażą, której jakoś nie mogliśmy zidentyfikować. Potem odwiedziliśmy kolejne formacje skalne The Gap i Natural Bridge - ciekawe, ile jeszcze spotkamy w Australii tych naturalnych mostów. Szare, wiekowe, potężne brzegi skalne przypominały bardziej krajobrazy z Tasmanii. Zostały one odsłonięte dawno temu, kiedy to Antarktyka oddzieliła się od Australii. Po przeczytaniu opisów o tym co działo się tutaj x lat temu, trudno było nie zacząć sobie wyobrażać tych niecodziennych zjawisk.
Tuż przed Doliną Gigantów zawitaliśmy w Danii :-). Przed Danią przejeżdżaliśmy przez Bornholm, ale Marek - rodowity Kołobrzeżanin - swoim starym zwyczajem planował, że tam zajedzie i... nie zajechał.
Dolina Gigantów (ang. Valley of Giants) to taki nasz queenslandzki O'Reiley's - spacer po wierzchołkach drzew, tyle że zamiast sznurkowej konstrukcji, tu wszystko jest ze stali, i jest to umieszczone nieco wyżej w koronach drzew. Podobało nam się to spotkanie z naturą, choć ja niespokojnie co chwila liczyłam, czy przypadkiem liczba osób na danym fragmencie konstrukcji nie przekracza obowiązujących limitów.
W jednym z tych drzew chowali się gdzieś nasi rodacy. Wiemy, bo pani przewodniczka nam powiedziała. Dopadliśmy ich, a w sumie raczej oni nas w Pamberton - miejscu naszego następnego noclegu, no i mieliśmy wspaniały polski wieczór przy piwku, kiełbaskach i jednym latającym karaluchu, który szybko jednak poległ. Agnieszko i Ksawery - pozdrawiamy Was gdziekolwiek teraz jesteście!
imponujace kompedium wiedzy o atrakcjach zachodniej czesci kontynentu w 14 odslonach. dokupic trzeba tylko mape i w droge. pozdro
OdpowiedzUsuńHej Labradorianinie [niezłe ćwiczenie na wymowę :-)]!
OdpowiedzUsuńMapę możemy pożyczyć - jedyna jaką dostaliśmy w przydrożnym outbackowym sklepie i trochę dziecinna, bo z obrazkami kangurków i ptaszków, okazała się niezbędnym niezbędnikiem [to cytat za Kaczyńskim ;-)]. Chętnie ją pożyczymy w zamian za mapę Nowej Zelandii ;-) - co Wy na to?
Pozdr