wtorek, 25 marca 2008

Robinson i Piętaszek żegnają wyspy

Z kwaśnymi minami opuszczali przybysze ten raj na ziemi. Cztery i pół dnia, w trakcie których, z ludźmi lub bez ludzi, rozbitkowie zapomnieli o wszystkim co łączyło ich z normalnym światem. Prysznic brany pod gołym niebem przy pomocy kanistra z wodą, śniadania na piasku z widokiem na ocean, namiotowe walki z mrówkami, których rodzajów i wielkości trudno było się doliczyć, cowieczorny rytuał rozpalania lampy, w blasku której zapadał zmierzch - tego wszystkiego będzie Robinsonowi i Piętaszkowi bardzo brakować. Wyspy pożegnały bohaterów bardzo ciepło, oferując poranne karmienie koralowych rybek na pomoście i wspaniałe widoki w trakcie podróży stateczkiem na Hamilton Island, z której odlatywał samolot do Brisbane.Wysepka South Molle (to ta po lewej stronie na kolejnym zdjęciu) zapadła w serce przybyszom chyba najbardziej. Z pewnością tu powrócą, w końcu jeszcze dwa szczyty zostały do zdobycia. Za to raczej nie zawitają nasi bohaterowie na Hamilton Island, która jest najbardziej uprzemysłowioną z wysp. Z łódki można było dostrzec nawet jeden wieżowiec pośród innych budynków, hoteli i dróg. Na lotnisku na wyspie Hamilton Island pełno było eleganckich ludzików z walizeczkami na kółkach, w uprasowanych sukienkach i koszulach. Panie ze starannym makijażem i fryzurami, panowie ogoleni i pachnący wodą kolońską. I w tym momencie Piętaszek uświadomił sobie, że przez ostatnie 4 dni w zasadzie w ogóle nie korzystał z wynalazku, który służy do oglądania swego odbicia, zrozumiał też, że razem z Robinsonem wyglądają na tym lotnisku jak dwa patałachy z ogorzałymi licami, w mokrych od potu koszulkach, nieuczesanych włosach i z mnóstwem tobołków. Szczególnie rzucało się to w oczy, gdy po odprawie udali się do business lounge'u na kawę i ciastka. Trzeba jednak przyznać, że to właśnie wtedy poczuli się oni jak prawdziwi rozbitkowie, jak przybysze z innej planety. I dobrze im było w tej nowej skórze. I oby było w ich życiu jak najwięcej podróży, które pozwolą im poczuć się znów właśnie w taki sposób.
KONIEC.

poniedziałek, 24 marca 2008

Robinson i Piętaszek zdobywają szczyt

W nocy z dnia trzeciego na czwartego Robinson z Piętaszkiem budzili się kilka razy, słysząc przedziwne odgłosy - jakby jakieś jęki i wołania jednocześnie. Zagadka ostatecznie rozwiązała się dopiero po powrocie do normalnego świata, choć już na wyspach przybysze mieli pewne uzasadnione przypuszczenia, poparte nawet dowodami. Sprawcami nocnych dźwięków była ta oto przeurocza parka ptaków - przedstawicieli Bush Stone-Curlew lub Beach Stone-Curlew, zależnie od tego, czy zamieszkiwały las, czy plażę, a Piętaszek dodałby jeszcze Parking Stone-Curlew, gdyż identycznych egzemplarzy całe stadko widział wiele razy na uniwersyteckim parkingu. Po spotkaniu podobnych ptaków na polu golfowym kolejnej wyspy później tego dnia, można by zgadywać, że istnieje także odmiana Golf Stone-Curlew i tak pewnie można by tych nazw mnożyć, gdyż ptaki te - bardzo dziwne osobniki - upodobały sobie właśnie takie większe przestrzenie na swoją siedzibę. Curlew to ptaki nocne, stąd słyszane w nocy krzyki były pewnie ich regularną komunikacją. Piętaszek już z parkingu zapamiętał te stworzenia jako nadzwyczaj dziwne. Całkiem pokaźnych rozmiarów, ot choćby takiego europejskiego bociana, zwykły były one stawać pod drzewami po obu stronach parkingu, parami lub pojedynczo. Wyglądało to na jakąś przemyślaną strategię, tym bardziej, że umieszczone po bokach głowy żółtawe wielkie oczyska ptaków nie reagowały w ogóle na głos Piętaszka, próbującego codziennie rano nawiązać z nimi jakiś kontakt. Ptaki w ogóle mało się ruszały, a po usłyszeniu czegoś lub kogoś, zamierały i wyglądąły jak pomniki. Dzięki temu Piętaszek mógł je dokładnie obejrzeć, zapamiętać charakterystyczne biało-szare paski na skrzydłach, długie nogi i białą brew nad wielkim okiem. I tak też wyglądali dwaj przedstawiciele Curlew, którzy zamieszkiwali teren wokół malutkiego pola namiotowego na Whitehaven Beach. Przez cały dzień przemieszczali się niepostrzeżenie, a ich kolorki idealnie wtapiały się w otoczenie, dzięki czemu można było mieć wrażenie, że się ma zwidy: były ptaki, nie ma ptaków... Przy czym za każdym razem te dwie sztuki ustawiały się w innej względem siebie pozycji: raz naprzeciwko siebie, raz tyłem do siebie, to znowuż obydwa w jednym kierunku w rzędzie, albo w przeciwnych kierunkach, ale równolegle, tworząc jakby literkę "X"... Robiły to bardzo starannie i wyglądało to trochę jak taniec, z tym że bardzo powolny taniec, a przy tym te oczyska otwarte, jakby na nas patrzyły, ale nie patrzyły... Tak więc w ten kolejny cudowny dzień na wyspie Whitsunday strzegły one domku Robinsona i Piętaszka, podczas gdy ci zażywali porannej kąpieli w oceanie i zachwycali się plażą, która w bardziej słonecznej niż poprzedniego dnia pogodzie, prezentowała się nadzwyczaj pięknie, a każda kombinacja chmur i słońca odsłaniała jej kolejne oblicza.
Około południa Robinson i Piętaszek żegnali cudowną białą plażę, którą udało im się przejść już chyba we wszystkich możliwych kierunkach. Po około godzinnej podróży po nadzwyczaj spokojnym tego dnia oceanie, w trakcie której udało się zrobić zdjęcie wzgórza Hill Inlet - miejsca z punktem widokowym często odwiedzanym przez turystów, ich łódka zacumowała do brzegu kolejnej wyspy - South Molle Island. South Molle Island jest jedną z mniejszych wysepek z zespołu Whitsundays, poprzednie dwie wyspy były jednocześnie dwiema największymi. Wyspę tę odkrył, jak większość miejsc u brzegów Australii, James Cook i zaraz posłał tam kapitana Jeffreys'a, który miał zbadać wody i sporządzić mapę rafy koralowej. A było to w 1815. Na cześć jednego ze swoich poruczników, kapitan Jeffreys nadał wyspom imię The Molle Group, na którą składała się północna część - North Molle, środkowa - Middle Molle i południowa - South Molle Island. Swoim nazwiskiem kapitan Jeffreys ochrzcił najwyższy szczyt na South Molle, skąd roztacza sie 360-stopniowy widok na otaczające ją inne wyspy. A wszystko to Piętaszek wyczytał w broszurce wydawanej przez Queensland Government National Parks - niezawodnym źródle informacji. Poniżej widok na Molle północne i środkowe, które właśnie zostało zalane wodą, ale nie na długo - po południu można było tamtędy spokojnie przejść.
Również i tym razem Piętaszek zażyczył sobie domek z widokiem na plażę i ocean, a że Robinson zawsze spełnia życzenia Piętaszka, tak też się i stało.
South Molle Island była na tyle mała, że można ją było opanować w zasadzie w jeden dzień. Jako jedna z niewielu wysepek, miała kilka sympatycznych szlaków do pieszych wędrówek i kilka punktów widokowych, na które można się było wspiąć. Większość szlaków była niestety zarośnięta, a i spotkanych po drodze innych Robinsonów i Piętaszków było wszystkiego sztuk może z pięć, co oznaczało, że noga turysty nie postała tu za często. Turysty pławiły się w basenie jedynego na wyspie resorta, od którego jednak przybysze trzymali się z dala, w końcu przecież byli rozbitkami i rozbitkami do końca chcieli pozostać. I tak z dostępnych szlaków zdobyte zostały dwa: Spion Kop (ang. Spy Hill), wykorzystywany w 1900 roku przez tubylców do walki z Brytyjczykami oraz krószy szlak prowadzący do Balansującej Skały. Że nie wspomnieć już o szlaku do zatoki Paddle Bay - siedziby Robinsona i Piętaszka - ten szlak przemierzyli oni co najmniej kilka razy. Widoczki, uporządkowane przez Piętaszka chronologicznie, zamieszczamy po to, by ewentualne turysty nie poprzestawały na siedzeniu w wygodnym leżaku i sączeniu drinka. Wystarczy wychylić nieco głowę i cała South Molle może być Wasza.
Pole golfowe, ma którym nikt prócz Golf Stone-Curlew nie grał w golfa, było punktem startowym dla większości szlaków. Trzeba tutaj dodać, że otaczający Robinsona i Piętaszka podczas pieszych wędrówek las był lasem specyficznym. Był to kompleks, w którym mieszały się fragmenty lasu deszczowego i ich tropikalna roślinność, z eukaliptusowym buszem, a niektóre fragmenty obfitowały w prawie stepową trawiastą roślinność - "grass trees", przez Piętaszka nazywane "green-boyami", były jednym z czołowych gatunków. Tak więc palmy toczyły tutaj zacieęy bój o przetrwanie z leciwymi eukaliptusami, niestety te ostatnie skazane są raczej na porażkę, gdyż do rozwoju buszu potrzebny jest pożar, coby się wszystkie nasionka uwolnić mogły i ponownie zasiać. A pożar na wyspie raczej jest wykluczony. A wszystko to wyczytał Piętaszek ze swej niezawodnej broszury i zaraz na żywo mógł podziwiać. Droga na Spion Kop była kręta i nieco stroma, ale nasi rozbitkowie przygotowani byli na takie lekcje przetrwania i strach ich się nie imał. Podobnie jak strachem nie napawała ich również świadomość, że na tej malutkiej wysepce występuje największa liczba i różnorodność gatunków pająków. Pająki wymieniane są w przewodnikach jako atrakcja wyspy, a turyści zachęcani do obserwowania niewidzialnych pajęczyn oplatających zarośnięte drogi. Trzeba jednak pamiętać, że 80 procent gatunków pająków tam żyjących nie została jeszcze odkryta, zbadana i sklasyfikowana. Tak czy inaczej, Robinson z Piętaszkiem za bardzo się tam nie rozglądali, bo czasu za wiele nie mieli i spieszyli podziwiać wspaniałe widoki, jakie roztaczało wzgórze Spion Kop. Z niego widać było: Daydream Island, Long Island, Dent Island, Hook Island, Whitsunday Island, Hamilton Island... ale jakie znaczenie mają nazwy wysp, kiedy człowiek czuje się jak w raju... Robinson i Piętaszek w drodze do balansującej skały. Okazała się ona sporym głazem, który zawisł podparty o drzewo.
Ostatni wieczór na wyspach rozbitkowie spędzili na plaży - plaży typowej dla koralowych wysp, bo zamiast piasku obfitującej w najprzeróżniejsze odłamki korala. Koral chrupał pod stopami, a Piętaszek wyszukiwał znajomych kształtów - tę kość chiał przemycić Giusepkowi, ale korala, nawet starego i suchego, nie można wywozić z wysp. "Nie zostawcie nic, prócz śladów stóp i nie zabierzcie niczego prócz wspomnień" - głosi zasada obowiązująca na Whitsundays, które w całości stanowią park narodowy.Robinson był bardzo zły, że wyprawa na wyspy dobiegała powoli końca. Jeszcze jedna noc, jeszcze jeden piękny poranek i po wyspach zostanie tylko wspomnienie. Nie pocieszyła go nawet puszka kurczaka curry, ani piękny zachód słońca na Paddle Bay.I nie miał już siły szukać pasty do zębów owego wieczoru, za co Piętaszek był mu ogromnie wdzięczny.