Wczoraj grillowaliśmy z naszymi przemiłymi sąsiadami. Od słowa do słowa i już mamy pomysł na dzisiejszą wycieczkę. A ponieważ ostatnio miewamy problemy z wyznaczaniem miejsc podróży: tu za daleko, tu za blisko, tu za gorąco, tu za zimno, itd. - rozwiązaliście nam cotygodniowy dylemat, za co bardzo dziękujemy.
Bribie Island to malutka wysepka położona, jak w zasadzie prawie wszystko tutaj, godzinę drogi od Brisbane. Na wyspę dojeżdża się przez dłuuugi i wąski most, z którego widać góry Glasshouse Mountains (robienie zdjęć w trakcie jazdy przez most uznaliśmy za zbyt niebezpieczne). Duża część wyspy jest dostępna tylko dla samochodów 4WD, ale nam wystarczyła ta pozostała część. Pierwszy szok przeżyliśmy, lądując na jednej z plaż. Widok był jak znad Bałtyku latem, kiedy nie pada deszcz. Plaża całkiem mała, a ludzi jak mrówków, i coraz więcej - nadciągali zapewne na dziecięce zawody. Rzecz to w Australii niespotykana! Cóż było robić - uciekliśmy. Szukając wrażeń, natknęliśmy się na całkiem sympatyczne bajorko i rozciągające się wokół mokradła - doskonałe miejsce na podglądywanie ptaków, co potwierdziły nieliczne spotykane na drodze osoby z lornetkami.
Bajorko było malownicze a jedna z jego dróg prowadziła prosto na płytkie wody oceanu - doskonałe miejsce na łowienie ryb.
Ponieważ to teren ptaków, postanowiliśmy poczuć się przez chwilę jak czaple i skończyło się tym, że Marek ugrzązł w piasku i porwał sobie klapka:-). Resztę dnia chodził bez butów, co nikogo nie dziwiło. Ale spacerek był przyjemny, zwłaszcza że woda nawet na tych płyciznach była czyściutka i cieplutka. Wykorzystaliśmy spacer do zrobienia kilku fotek oceanowi od tak zwanego zaplecza i pojechaliśmy szukać pustej plaży, żeby się wykąpać. My to mamy wymagania! Od razu widać, że nie jesteśmy Australijczykami.
Znaleźliśmy! Banksia beach nie była oblężona, a wyglądem przypominała nam bardzo plażę w Dźwirzynie, którą często odwiedzaliśmy będąc w Kołobrzegu.
Z pewnością wielu zakątków Bribie Island jeszcze nie odkryliśmy, ale..... mamy jeszcze czas. A takie podejście to nowość. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu zrobilibyśmy wszystko, żeby nie pominąć żadnej ważnej atrakcji na Bribie Island. Teraz wszystko jakoś sie uspokoiło. Czuję, że już powoli mija nam etap chłonięcia australijskich atrakcji tak szybko, mocno i intensywnie, jak gdyby miało ich nam zaraz zabraknąć. Teraz wkraczamy w fazę, w której spokojnie zaczynamy tym wszystkim żyć, nie tylko zwiedzać. Oczywiście nie przeszkodzi nam to raz na jakiś czas zaplanować od A do Z jakiejś mega-extra podróży, ale na codzień już wiemy, że to wszystko nam nie ucieknie, więc warto czasami się zatrzymać i nawet zasnąć na plaży z szumem fal na jakąś godzinę albo dwie... Nie, dwie to zdecydowanie za dużo.