Ostatni dzień, ostatni poranek na kempingu Central Station w samym sercu niezwykłego lasu, który wyrósł tu wieki temu na piaszczystej glebie. Aż zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że moje paliwko zanieczyszcza ten unikalny, wiecznie zielony obszar. Sztywniaki znów mnie zaskoczyły poranną pobudką, choć wczorajszego wieczora do późna w nocy biesiadowały w blasku gazowej lampki. Ja z nimi też, nawet bardzo czynnie, bo okazało się, że mieli tylko trzy krzesła piknikowe, zatem użyczyłem im jednego z moich skórzanych foteli i tym sposobem wkręciłem się na imprezkę na dobre.
Azjata z małżonką zdecydowali się pozostać w lesie i pokontemplować leśne życie o poranku. Ja zaś zapakowałem pozostałą dwójkę i ruszyliśmy ponownie na Eli Creek, gdyż tym razem pasażerowie zażyczyli sobie porannej kąpieli w strumieniu. No i w końcu po raz pierwszy w czasie tej wycieczki prowadziła mnie kobitka! Celowo kierowałem moje kółka na bardziej mokry i śliski piach, żeby miała lepszą zabawę! Była zachwycona, co dla Pana Samochodzika było największym komplementem. A moją białą maskę pokryły w tamtej chwili różowe rumieńce ;-).
Eli Creek wyłaniał się z zielonej gęstwiny lasu wąską, krętą smużką koloru piaskowego. Gdyby nie wiedzieć, że zaraz za kilkoma zakrętami wyłania się ocean, każdy gotów by uwierzyć, że znalazł się nagle w krainie Hobbitów. Strumyk o tej porze roku głęboki nie był, ale wystarczający, by unosić się na wodzie. Niedługo po tym jak moi pasażerowie zniknęli w czeluściach lasu, doszły do mnie okrzyki radości i popiskiwania i już po chwili jednego z nich woda strumienia wyrzuciła wprost na plażę. A ja rozumiałem tę dziecinną radość z kąpieli w strumieniu, bo nie dalej jak poprzedniego dnia wieczorem doświadczyłem podobnego uczucia.
Korzystając z czasu do kolejnego przypływu, postanowiliśmy jeszcze raz zawitać przy wraku Maheno. I nie tylko my... Podobnie pomyślało wielu innych Panów Samochodzików. Sztywniaki musiały się więc nieźle nagimnastykować, by uzyskać kilka fotek bez turystów w tle.
Przypływ przepłoszył nas z plaży, ale tego dnia pozostał nam jeszcze do zwiedzenia las i jeziorko o sugestywnej nazwie Basin Lake. Faktycznie, przynajmniej z lotu ptaka wyglądało ono jak regularny okrąglutki zlew. Sztywniaki zaparkowały mnie gdzieś w środku lasu, obiecując że powrócą na lunch, i poszły w las szukać jeziora. Jak się dowiedziałem później, las był magiczny. Stary jak świat, z wieloma gatunkami unikalnych tropikalnych roślin i z wieloma niespodziankami czyhającymi na fotografa za porośniętymi mchem pniami, z których najczęsciej spotykaną były doskonale maskujące się w liściach paszczury, czyli Lace Monitors (spłoszony fotograf przez chwilę dochodził do siebie, więc fotki nie ma).
Jeziorko, okrąglutkie, jakby je kto odrysował od cyrkla, otoczone było równiutkim pasmem białego piasku, a za nim równiutkim pasmem przybrzeżnych kolorowych traw, wszystko to osłonięte szatą lasu. I wcale nie było takie małe - nie zmieściło się w obiektyw Sztywniaków, którzy bezskutecznie próbowali wejść wgłąb lasu, żeby ująć je w całości. Z kąpieli tym razem zrezygnowano - część drużyny wybrała spacer dookoła jeziora, a pozostali zabrali się za poszukiwanie żółwii i siedmiu gatunków żab, które w tym jeziorze ponoć występują.
W drodze powrotnej z jeziorka Sztywniaki wybrały opcję przez strumyk Wanggoolba Creek. W strumieniu tym mogłyby się rozgrywać akcje "Władcy Pierścieni" lub innej opowieści o leśnych stworach zamieszujących leśne czeluści. Nie bez powodu Wanggoolba Creek, ze swą czyściutką, cichutko płynącą po piaszczystym dnie wodą i z gęstą osłoną lasu deszczowego z wysokimi strzelistymi palmami, jest najczęściej fotografowanym miejscem na wyspie.
W tych nadzwyczajnych okolicznościach przyrody Sztywniaki ugotowały sobie obiad i posiliły się na drogę powrotną do Brisbane. Puszki szefa kuchni były ponoć wyjątkowo smaczne. W końcu podskakując w czasie jazdy po wertepach, miały wiele okazji, żeby się dokładnie wymieszać...Na koniec wycieczki Sztywniaki zrobiły sobie ze mną pamiątkowe zdjęcie. Byłem strasznie dumny, i to nie dlatego, że wszyscy mnie chwalili mówiąc, że dobrze się spisałem, ale dlatego, że zdjęcie, którego głównym bohaterem jestem właśnie ja, będzie teraz zdobiło ściany w domach moich Sztywniaków i będą o mnie opowiadać wszystkim swoim znajomym.