sobota, 19 kwietnia 2008

Robinson i Piętaszek lądują w Sydney

Piętaszek odbywał niezwykle ważne dla jego pracy dwudniowe szkolenie w Sydney. Wszystkie normalne ludki zazwyczaj lubią szkolenia, zwłaszcza te daleko od domu, zawsze bowiem podczas takiego szkolenia można coś fajnego zobaczyć, spotkać masę fajnych ludków, pojeść trochę dobrych rzeczy (nawet zwykła kawa/herbata i ciastka smakują wtedy jakoś lepiej), a i przy okazji czegoś nowego się dowiedzieć :-). Ale nie Piętaszek. Piętaszek nie lubi szkoleń, głównie dlatego, że nie znosi być sam w nowych miejscach. Żeby chociaż pozostali uczestnicy nie rozeszli się po domach zaraz po skończonych zajęciach (traf chciał, że wszyscy, tzn. cała czwórka, byli spod Sydney, dokąd musieli dojechać)... Albo żeby w małym hoteliku Randwick Lodge, który gościł Piętaszka, pomieszkiwały inne zagubione Piętaszki... Albo żeby chociaż sklepy w centrum miasta czynne były dłużej, niż do 17-tej... Ooo, Piętaszek z pewnością miałby wtedy co robić... A tu nic! Zimno, ciemno i do domu daleko. Pogoda dała Piętaszkowi nieźle w kość, bo choć zabrał ze sobą ciepłe ubrania, i tak okazały się one niewystarczające na nowe warunki. Zaraz więc były telefony do Robinsona, by w walizkę swą upakował dodatkowe swetry, skarpetki i ocieplacze.

Posępne, zmęczone życiem ludki, ubrane w płaszcze, szaliki i buty po kolana, kroczące w nieustającym deszczu ulicami Randwick - najstarszej miejscowości Nowej Południowej Walii, spoglądały na Piętaszka jak na ufoludka, gdy ten z dumą nosił kolorowe, jesienno-letnie ubrania i sandały. Hotelowy pokój, a raczej należałoby powiedzieć klitka za 115 dolarów za noc, z oknem na głośną ulicę, drzwiami z kilkucentymetrową szparą i lampą dającą światło zaledwie dużej świeczki, nie poprawiły nastroju Piętaszka, który nagle przywoływać zaczął w pamięci opowieści znajomych o karaluchach w Sydney (skąd wzięło się też słynne przezwisko mieszkańców Sydney - "cockroaches"). Na całe szczęście na karaluchy było już za zimno. W całym tym ponurym obliczu miasta, które uderzyło w Piętaszka niczym grom z jasnego nieba (a czegóż się spodziewał w końcu kwietnia w jednej z najstarszych dzielnic Sydney???), jedynymi pozytywnymi aspektami były: rażąco niska cena biletu autobusowego z lotniska do "prawie centrum" (4 dolary, podczas gdy w Brisbane do centrum jedzie się pociągiem za prawie 17 dolarów!), myśl o tym, że za dwa dni zjawi się tu Robinson i odmieni ponurą dolę Piętaszka, i ...... telewizja! Coś, czego Piętaszek nie widział od stycznia, a co wcześniej, mniej lub bardziej regularnie zwykł był oglądać. Tak więc telewizja stała się pocieszycielem Piętaszka na dwa dłuugie wieczory, dając pożywkę dla jego mniej wymagających neuronów i pozwalając czasowi płynąć bardzo szybko. Aż zjawił się Robinson, a z nim samochód, a to oznaczało, że zaczyna się wielka przygoda naszych małych bohaterów w wielkim mieście.

Cały wieczór Robinson z Piętaszkiem zaklinali deszcz, który zapowiadano na cały weekend, i stał się cud. Poranek rozkwitał pięknym słońcem, ukazując przybyszom malowniczo położoną nieopodal hotelu plażę Cogee Beach - pierwszy przystanek sobotniej wycieczki.
Plaże w Sydney i okolicach ozdabiają charakterystyczne araukarie - drzewa o niekłujących igłach, dostojnie pnące się ku niebiosom.
Jako że ten dzień miał upłynąć na zwiedzaniu okolic Sydney, kolejnym miejscem postoju był Botany Bay National Park, niezwykle popularny jako miejsce wypoczynku dla mieszkańców Sydney kompleks leśny, skrywający w sobie pomniki przyrody i pierwszych śladów Europejczyków na australijskiej ziemi. Jakąś godzinę drogi od centrum miasta Robinson z Piętaszkiem udali się ścieżką przez las w stronę oceanu w poszukiwaniu śladów przeszłości. Podczas gdy Robinson był żywo zainteresowany historią i nie odpuścił żadnej tabliczki z cytatami z dzienników pokładowych kapitana Cook'a, Piętaszek rozglądał się za tutejszą fauną i florą, której, przyznać trzeba, za wiela nie było. Wysokie araukarie, prześcigające się w rozmiarach z pomnikami, drzewa papierowe o korze przypominającej odpadające ze ścian tapety, białe papugi z żółtymi czubkami, uwagę zwracały też pokaźnych rozmiarów kwiaty popularnych australijskich drzew o wielu odmianach - "bottle brushes", czyli w tłumaczeniu szczotki do mycia butelek. Dziś już takich szczotek nie ma, ale kiedyś, kiedy bylismy mali, myło się tymi szczotkami wysokie szklane butelki po mleku lub śmietanie.
Na końcu szlaku oczom Robinsona i Piętaszka ukazała się prześliczna zatoczka o typowym dla okolic Sydney kształcie określanym jako "cove" z jasnoturkusową wodą.Kolejnym przystankiem był rozległy Royal National Park. Tu większość szlaków była nie do zdobycia w ciągu 1-2 godzin, więc przybysze musieli dokonać trudnego wyboru. Pani w centrum informacji turystycznej okazała się bardziej pomocna w podjęciu decyzji, niż extra mocna kawa podawana w pobliskiej i jedynej kawiarni pod gołym niebem, po której to Piętaszek z Robinsonem nie mogli się spotkać spojrzeniami, i po której wiedzieli już, że ekspres do kawy był w tym obiekcie jedynie atrapą dla zwabienia turystów. Tak więc za radą pani z informacji turystycznej, bohaterowie udali się do malowniczej laguny i wodospadów Wattamolla Falls. Piętaszek niósł w ręku zakupioną widokówkę, żeby mieć pewność, że kolejny zabytek natury nie umknie jego oczom. I potem oczywiście żałował, bo wiadomo, widoczki na pocztówkach są często przesłodzone, albo robione w warunkach, jakie nie zdarzają się przeciętnym turystom. Niemniej jednak, nie bacząc na mało imponującą, jak na tutejsze deszcze, ilość wody w wodospadach i mało turkusowy, jak na piaszczyste podłoże i prawie bezchmurne niebo, kolor wody w lagunie, miejsce bardzo podobało się przybyszom. A Robinsonowi najbardziej podobały się skały, na których próbował odcisnąć trwały ślad, gdyż nagle zapragnął przejść do historii tego miejsca. Bezskutecznie.
Przed następnym postojem łowcy przygód musieli się posilić. W lokalnych warunkach, z lokalną ludnością, w jedynej lokalnej "restauracji", grzecznie czekali w kolejce na swoją rybę z frytkami. Smakowała wyśmienicie.
Mijając po drodze wszelkie możliwe i niespotykane w Queensland kolory jesieni, Robinson z Piętaszkiem zatęsknili za Polską. Ale nie na długo, za kilka kilometrów bowiem czekała na nich wielka, niepowtarzalna i ostatnia tego dnia, okazja zobaczenia Trzech Sióstr - słynnej formacji skał mieszczących się w górach Blue Mountains. Była to naprawdę ostatnia okazja, albowiem po kilkuminutowej serii strzałów aparatów i błysków fleszy, nagle zaczął siąpić deszcz, przykrywając szarym całunem całą scenerię.
To był koniec przygód z naturą w okolicach największego miasta Nowej Południowej Walii. Ale nie był to koniec przygód Robinsona i Piętaszka tego dnia. Gdy wracali do Sydney, zapadał już zmierzch, co dawało kolejne niekończące się możliwości spędzania wolnego czasu. I wcale nie chodzi o dyskoteki i picie piwa. Nasi bohaterowie wybrali się na spacer po centrum Sydney nocą i w takiej właśnie osłonie nocy Piętaszek po raz pierwszy przyglądał się wieżowcom i wszystkim innym znanym na świecie charakterystycznym obiektom Sydney, a było ich aż dwa: Opera i most Harbour Bridge. Pozostałe, np. The Rocks - najstarsze budynki miasta, czy też stary jak świat Australian Hotel także są znane, ale nie aż tak bardzo. Piętaszkowi najbardziej podobała się Opera nocą. Wyglądała jak rodzinka szlachetnych łabędzi, płynących w skupieniu przez czeluście nocy - biała, powabna, subtelna w kształtach. A każde skrzydło jak część wydmuszki z porcelany. Projektant musiał mieć niezwykły talent, by nadać lekkości tak wielkiej budowli. Podziwiając Operę, Piętaszek jeszcze nie wiedział, że następnego dnia czar Opery pryśnie jak bańka mydlana, a i Robinson nie puścił pary z ust, by Piętaszek mógł śnić po nocy o biało-złotych łabędziach.
Harbour Bridge.Australian Hotel.Portret Opery z wieżą zegarową.
Portret Opery z najstarszą dzielnicą Sydney - The Rocks.
Jezioro Łabędzie (na wodzie, zamiast spektaklu, który w tę właśnie sobotę, o tej porze, odbywał się w środku Opery, a na który Robinsonowi i Piętaszkowi nie dane było pójść, bo dziwnym zbiegiem okoliczności na tydzień wcześniej zabrakło biletów ;-)).
Zatoka Circular Quay naprzeciwko Opery.
Opera i fajerwerki.
Harbour Bridge raz jeszcze.
Randwick Lodge. Tys pikny!
Jak widać, hotelik, w którym pomieszkiwali Robinson z Piętaszkiem, wyglądał całkiem uroczo, zwłaszcza nocą. I nasi bohaterowie przekonali się po raz kolejny, że w Australii zabytki, a zwłaszcza zabytkowe hotele, należy raczej tylko zwiedzać. Czasami może w nich straszyć duch przodków, i to w postaci bardzo zmaterializowanej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz