piątek, 25 kwietnia 2008

Pan Samochodzik i piaszczysta autostrada

Od razu wiedziałem, że coś się święci, kiedy we czwartek wieczorem mój Pan zaczął polewać mnie wodą, szorować moje szybki, wymiatać piasek z podłogi i dokręcać wszelkie możliwe śrubki. A kiedy przykręcono mi nowiutki zderzak i napełniono świeżym paliwkiem, to już miałem pewność, że święci się coś wielkiego. W piątek rano zobaczyłem w końcu tych, którzy męczyć mnie mieli przez kolejne trzy dni, podskakując na siedzeniach, tak jakby nie mogli usiedzieć w miejscu. Wyglądali dość podejrzanie: czarnowłosy Azjata, oglądający każdy szczegół na mojej masce i jego żona, zadająca nieustannie pytania, dalej jakiś brodacz w kapeluszu, niby australijskim, i jego żona podjadająca co chwila ciastka. Musieli wstać bardzo wcześnie rano, bo oczy dopiero im się otwierały i to zresztą głównie na mój widok. Zamiast pakować swoje klamoty, towarzystwo zabrało się za pozowanie do zdjęć. W sumie fajnie, od dawna nikt mi nie robił tylu fotek.
Mój właściciel Mike tłumaczył jak zwykle nowym, jak należy się ze mną obchodzić i że jak się nie będą ze mną obchodzić dobrze, to mogą sobie przeczytać tę oto tabliczkę - najlepsze wymówki podawane przez biwakowiczów i wybrać jedną z nich. Najśmieszniejszymi z wymówek były: "To nie ja zrobiłem", "To zrobił dingo" i "Nie mówię po angielsku". Potem usłyszeli tysiąc wskazówek, jak należy jeździć po plażach i piasku, jak uniknąć utraty mienia, no i mnie przede wszystkim w czasie przypływu, i chyba na moment nieco spoważnieli, bo neurony iskrzyły im nad głowami jak gwiazdy na niebie, tak starali się wszystko spamiętać. Jako pomoc dostali ściągę, którą Mike nazywa biblią - bez niej lepiej do mnie nie wsiadać.
Gotowe! Ferajna zapakowała swoje klamoty i wskoczyła na siedzenia. Ja się ucieszyłem, bo wszyscy razem nie ważyli średnio zbyt wiele, a to oznaczało, że będa podskakiwać wyżej i krzyczeć głośniej, z czego zawsze mam niezły ubaw. Tuż przed startem zmieniali coś w moich przednich kółkach i spuszczali mi nieco powietrza, żeby mi wygodniej było, a tak im to długo szło, że już się zacząłem obawiać, że dzisiaj nie wyruszymy. Kiedy już skończyli, wjechaliśmy na pierwszy piasek i, slalomem, bo slalomem, ale jakoś dotarliśmy do promu. Hurra!!! Jedziemy znów na Fraser Island - największą piaszczystą wyspę świata, którą uwielbiam, gdyż tylko tam czuję, że jestem wśród swoich!
Na promie było gorąco. Sztywniaki - tak w skrócie będę ich nazywał - chodziły po pokładzie i podziwiały oddalający się ląd, a ja marzyłem o niekończących się plażowych autostradach i leśnych piaszczystych wertepach. Jesteśmy w końcu na drugim brzegu. Jaka to frajda gonić za moimi kolegami. Tylko Sztywniaki coś za mało gazu dają. Pierwsza przejażdżka i pierwsze zagubienie, a za nim i lekcja dla kierowcy: Nigdy nie podążaj za innymi, nawet jeśli wszyscy poza tobą jadą w przeciwnym kierunku. Oni wszyscy mogą się mylić. I tak było tym razem, kiedy się okazało, że przejazdu nie ma i trzeba wracać. W końcu po pół godzinie kamienistej drogi wewnątrz lądu, znaleźliśmy się znów na plaży. Patrzcie, co zobaczyłem w trakcie tej porannej rozgrzewki: inne samochodziki, samolot, dym palącego się lasu i nawet pieska dingo, którego Sztywniaki na szczęście się nie bały.
W miejscu, gdzie biegał dingo, wyrzuciłem Sztywniaków do lasu. Niech pochodzą trochę, dotlenią się i nabiorą więcej energii na jazdę z werwą. Taką, jaką lubię najbardziej. Sztywniaki poszły w las i nie było ich strasznie długo. W końcu zacząłem się martwić zbliżającym się przypływem. Musiało zatrzymać ich coś nadzwyczajnego... I zatrzymało. Jak podsłuchałem te opowieści i okrzyki zachwytu nad jeziorem Lake Wabby, to zacząłem żałować, że nie jestem jednym z nich i nie mogłem zanurzyć się w zielonej wodzie, ani przejść przez olbrzymie niczym pustynia wydmy złocistego piasku.
Sztywniaki zrobiły tyle zdjęć Lake Wabby, że poczułem się zazdrosny. Ale na koniec dnia miałem też i swoją fotkę z prześlicznym popołudniowym niebem. I chyba zacząłem ich lubić...

1 komentarz:

  1. Marek zachecil mnie do odwiedzenia Waszego blogu; jednym slowem - super zjecia i dobre wpisy ( choc nie czytalem wszystkich )

    Mam nadzieje ze sie zobaczymy za rok pod koniec wakacji!

    Ruben

    OdpowiedzUsuń