Ostatni dzień sierpniowych wakacji upłynął na włóczeniu się po różnych zakątkach wokół Cairns częściowo znanych nam z podróży jaką odbyliśmy 2 lata temu. Poranek ujawnił nam całkiem inne oblicze Ellie Beach, dużo sympatyczniejsze niż jazgot przebiegającej nieopodal ulicy.
Postanowiliśmy odwiedzić wioskę Kuranda, tym razem samochodem a nie kolejką, i zjeść tam jakieś dobre śniadanko w tropikalnej atmosferze. Droga była niezwykle kręta i z trudem nie przegapiliśmy paru punktów widokowych na leśne okolice Cairns.
Szlak pieszy na wodospad Baron Falls prowadził przez piękny las deszczowy. W wodospadzie o tej porze roku nie było za wiele wody, ale za to zdążyliśmy zakończyć naszą wizytę przed inwazją turystów, którzy licznie wysiedli z zabytkowego pociągu i szturmem zajęli wszystkie możliwe miejsca do fotografowania. Cóż, 2 lata temu w podobnym tłumie o swoje kilkanaście centymetrów na obiektyw aparatu walczyliśmy i my :-).
A w Kurandzie poranną kawkę piliśmy w najładniejszej knajpce przyciągającej melancholijnych kawoszy dźwiękami piosenek Stinga granych w ujmujący sposób przez miejscowy duet. Nie można było sobie wyobrazić lepszych okoliczności do złapania oddechu, wyciszenia się i przypomnienia sobie kilku najważniejszych w życiu prawd.
W Kurandzie zrobiliśmy szlak, na który 2 lata temu zabrakło czasu - prowadził praktycznie dookoła wioski, częściowo przez las, częściowo wzdłuż rzeki.
Szlak kończył się na dworcu w Kurandzie. Trzeba przyznać, że dworzec nieco zarósł, ale pociągi jeszcze dawały radę przejechać przez bujną roślinność.Ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy przed odlotem to Crystal Cascades. Wieść niesie, że w upalne dni zjeżdża się tam populacja Cairns, by się schłodzić, bowiem kaskady te są dość pokaźne, z wieloma miejscami do kąpieli. W sumie była to chyba jedyna atrakcja w okolicy, której raczej nikomu bym nie poleciła. Zamysł może i dobry, ale ingerencja człowieka, zapewne w dobrym celu, przekształciła ten kawałek natury w coś zwyczajnie brzydkiego. Mówiąc w skrócie - za dużo betonu! Choć my, jak zwykle, staraliśmy się pokazać to miejsce tylko od dobrej strony.
No tak, to już koniec kolejnych krótkich wakacji. Teraz lecimy do Brisbane, bo czas już zacząć przygotowania do kolejnej wyprawy. Tym razem odwiedzimy miejsce dotąd nam nieznane - Darwin i jego dość szeroko pojęte okolice w Terytorium Północnym. To już za trzy tygodnie, a więc w sam raz by zdążyć uprać rzeczy, wytrzepać piach z namiotów i spakować kolejny raz plecaki. A w międzyczasie trochę pochodzić do pracy i pomieszkać :-). Będzie gorąco, w każdym tego słowa znaczeniu...