środa, 12 sierpnia 2009

Rudy 102

Cairns - miasto turystyczne w północnym Queensland znane najbardziej z pobliskiej rafy koralowej, jak również jako baza wypadowa do starego dziewiczego lasu Daintree Reinforest lub malowniczych obszarów Atherton z gigantycznymi drzewami figowymi. Czy znacie kogoś kto poleciał do Cairns i nie popłynął na rafę? To za chwilę poznacie. Choć nasza decyzja o zignorowaniu typowych turystycznych szlaków nie była aż tak wielkim poświęceniem, bowiem wszystkie wymienione atrakcje już kiedyś widzieliśmy, to jednak nie obyło się bez walki z przyciągającym turkusem oceanu, a jej pierwsza część miała miejsce jeszcze w samolocie.Po wyjściu z samolotu skierowaliśmy się prosto na centrum Cairns, gdzie w jednej z wypożyczalni pewien Azjata nie znający słowa po angielsku usilnie próbował wypożyczyć samochód, wspomagając się małym komputerowym tłumaczem, i za Chiny nie mógł zrozumieć, że pierwszy samochód będzie dostępny za godzinę. Na zewnątrz budynku czekało już na nas auto, na którego widok ja głośno westchnęłam: "Już wiem jakiego koloru samochodu na pewno nie chciałabym mieć!". Przede mną stał on - Rudy 102!Wraz z Rudym 102 pojawił się i problem - nie można go było go zabrać na przejażdżki po nieutwardzonych drogach (a takie w założeniu mieliśmy przemierzać już wkrótce), chyba że są to niewielkie odcinki będące dojazdem do atrakcji turystycznych. Cóż było robić - zdefiniowaliśmy sobie dość szeroko pojęcie "droga dojazdowa", a jeszcze szerzej pojęcie "niewielkie" i ruszyliśmy w drogę na nasze kolejne kilkudniowe wakacje.

W planie przewidzieliśmy 3 główne punkty programu na 3 kolejne dni, ale dojechać do nich postanowiliśmy drogą okrężną przez tropikalne lasy w okolicach Cairns. Najpierw zajrzeliśmy do Babinda Boulders na południe od Cairns. Udanie się na szlak do lasu deszczowego po nieprzyjemnym chłodzie brisbeńskiej zimy było jak wejście do sauny parowej.
W drodze do serii wodospadów zwanej The Millaa Millaa Waterfall Circuit ja jako miłośniczka sierściuchów wypatrzyłam ciekawą skrzynkę na listy przy jednym z gospodarstw. Miauuu!
Szlak Millaa Millaa prowadzi przez trzy spore wodospady: Millaa Millaa, Zillie i Ellinjaa. Nie pytajcie o nazwy, bo nie mam pojęcia skąd się wzięły, a i czasu nie mam, by poszukać i jest mi z tego powodu źle. Wiem natomiast, że tajemnicza "trójka" prześladowała nas już od początku: trzy atrakcje w trzy dni, trzy wodospady, ciekawe co będzie następne...
Wodospad Ellinjaa.
Wodospad Zillie.
Wodospad Millaa Millaa.
To nie koniec wodospadów. Około trzeciej po południu tego dnia odwiedziliśmy jeszcze jeden - ostatni, lecz nie najgorszy, był to bowiem najszerszy wodospad w Australii (w kategorii wodospadów jednostrumieniowych) - Millstream Falls.
Mijając kolorowe kopce termitów (kolory zasadniczo też były trzy: szary, beżowy i czerwony), tego słonecznego popołudnia zawitaliśmy jeszcze do malutkiej miejscowości Innot Hot Springs, której główną atrakcją były gorące źródła, a raczej gorąca struga wody, z której wychodziło się niezwłocznie po tym jak się weszło (jakoś tak po trzech sekundach), dlatego odważyliśmy się zamoczyć w niej jedynie nasze stopy.
Zasadnicza część naszej wycieczki miała się zacząć nazajutrz rano, dlatego czas do zmierzchu postanowiliśmy przeznaczyć na dojazd do naszej pierwszej głównej atrakcji. Atrakcja ta położona była przy trasie Savanna Way przecinającej Australię wszerz i wiodącej z Cairns w Północnym Queensland do Broome w Zachodniej Australii. Sporą część tej trasy stanowi Gulf Developmental Road - droga tak wąska, że przy mijaniu trzeba zjeżdżać na czerwone pobocze. Na jakieś trzy kwadranse przed zachodem słońca zjechaliśmy z Savanna Way w drogę dojazdową do naszej pierwszej atrakcji. I rozbijając namiot przy światłach Rudego 102 znów byliśmy szczęśliwi i beztroscy, jak to na wakacjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz