niedziela, 19 lipca 2009

Wyspa Kangura - dzień drugi

Niedziela na Wyspie Kangura świeciła pięknym słońcem i ani śladu nie zostało po chmurach i deszczu z dnia poprzedniego. W planie na ten dzień mieliśmy wizytę w kilku zatoczkach na południowej części wyspy. Pierwsza z nich - Vivonne Bay - miała bardzo oryginalną ekologiczną latarnię, napędzaną energią słoneczną.
Przy przydrożnym sklepie pierwszy raz zobaczyliśmy jak kwitnie aloes.
A przy jednej z dróg prowadzącej do wielu posiadłości sfotografowaliśmy pokaźną kolekcję skrzynek pocztowych. Wcześniej widzieliśmy już skrzynki-mikrofalówki, ale skrzynkę-pralkę zobaczyliśmy po raz pierwszy - pomysłowość ludzka nie zna granic!
W drodze do jednej z zatoczek zatrzymaliśmy się na Małej Saharze (ang. Little Shara). To taka wielka piaskowa wydma, po której można zjeżdżać na deskach lub na czym popadnie i z której rozciągał się piękny widok na okolicę.
Do Zatoki Fok (ang. Seal Bay) dotarliśmy w samą porę - właśnie rozpoczynała się wycieczka z przewodnikiem, której największą atrakcją była możliwość oglądania fok z bliska (tzn. około kilku metrów). Foki w Seal Bay reprezentowały inny gatunek niż te, które widzieliśmy poprzedniego dnia - miały jasne futra i nieco sympatyczniejsze mordki. No i wyłaniały się niespodziewanie z różnych stron, a to zza fal, a to zza krzaków, a jedna mała foczka zasnęła sobie w najlepsze na betonowym chodniku prowadzącym do plaży.
Dwa męskie osobniki zaczynają rywalizację.
Próbują się dogadać...
Ale coś im to nie wychodzi...
W końcu dochodzi do narady w większym gronie męskich osobników tej małej foczej społeczności.
A ja się zmęczyłem i tak sobie tutaj przysnąłem na minutkę...:-).
Przed powrotem pozostało nam jeszcze wspiąć się na punkt widokowy Prospect Hill Lookout i zawitać w zatoce D'Estrees Bay, gdzie podziwialiśmy kolejne oblicza turkusu. Była to niewątpliwie jedna z najpiękniejszych zatoczek jakie do tej pory widzieliśmy.
Na szczycie.
Ech, gdyby nie ta zima, już dawno bylibyśmy w wodzie.
Podróż powrotna promem upłynęła nam dość łagodnie, choć pozostali pasażerowie nie uniknęli sytuacji krytycznych, zwłaszcza z powodu ich małych dzieci, które nie wiedzieć czemu nakarmili wcześniej frytkami, keczupem i hamburgerami...

Niestety, nadszedł czas powrotu do domu, a wracaliśmy przez tereny piękne, soczyście zielone, malownicze, jakby ktoś rozrzucił na ziemię zielone aksamitne płótno.
A i udało nam się w czasie tej drogi przez chwilę poczuć jak w domu ;-).
Jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem byliśmy już z powrotem w Brisbane i myśl o tym, że przed chwilą obcowaliśmy z fauną i florą Południowej Australii wydawała nam się niewiarygodna. Czuliśmy się jak we śnie, z kórego nie chcieliśmy się obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz