W poniedziałek nasza czteroosobowa ekipa ruszyła na północ w kierunku Fraser Coast. Chcieliśmy pokazać nowym przybyszom jakąś ładną plażę, wybraliśmy więc oddaloną od Brisbane o jakieś 3 godziny samochodem, słynną Rainbow Beach z kolorowymi piaskowymi klifami. Uzbrojeni w kapelusze, zaczęliśmy od słynnego Carlo Sand Blow - olbrzymiej piaskowej wydmy wydmuchanej na jednym z klifów przez wiatr. Przez chwilę czuliśmy się jak na pustyni, z której jednak mogliśmy podziwiać Rainbow Beach i bezkresny ocean.Piasek na wydmie przybierał różne barwy, co w połączeniu z kolorami oceanu i nieba dawało niesamowity efekt. Na Rainbow Beach panował lekki bałagan po ostatnich burzowo-cyklonowych falach.
Dojechaliśmy, a właściwie doszliśmy, gdyż końcówka drogi dostępna była jedynie dla 4WD, do punktu, skąd promem można przedostać się na Fraser Island.
Zaczynało już zmierzchać, kiedy dotarliśmy do ostatniego punktu - miejsca piknikowego, z którego wyruszyć mieliśmy do leśnego jeziorka Poona Lake. Pierwsze 600m spaceru po lesie były szokiem dla naszych uszu. Oto wszystkie świerszcze, ptaki i cykady rozpoczęły zawody śpiewackie pod hasłem "Kto głośniej". Poziom wibracji, jakie dochodziły do naszych uszu, był momentami nie do wytrzymania i sprawiał, że zaczęliśmy się czuć jak nieproszeni goście, w czym zapewne dużo prawdy było. Lasem nocą władają zwierzęta i w miejscach tak dzikich jak Great Sandy National Park, w którym właśnie zawitaliśmy, lepiej nie wchodzić jego mieszkańcom w drogę.
Z mieszanymi uczuciami zrezygnowaliśmy z podziwiania jeziorka. Ledwie doszlibyśmy do niego za dnia, prawdopodobnie nie zdążylibyśmy ujrzeć porażającej bieli otaczającego go piasku, a nie mając ze sobą nawet latarki, wizja powrotu nocą przez mało wyraźną ścieżkę wśród hałasujących, rozkrzyczanych leśnych istot, przyprawiała nas o dreszcze. O ile w dzień las zwykle wygląda bardzo bezpiecznie, o tyle zapadający zmrok czyni z niego miejsce dzikie, nieoswojone, gdzie pod każdym listkiem czy korą czyhać może niespodziewany gość, wcale nie szczęśliwy ze spotkania z nami. Tym bardziej dziwnie było powrócić w ten wieczór do wieżowców, mostów, świateł i odgłosów trzeciego największego australijskiego miasta.