niedziela, 13 stycznia 2008

Wrak

Brisbane powitało nas ciepło i słonecznie. Wszechobecna wilgoć i zapach zieleni przyniosły ulgę naszym nosom, skórze i ogólnemu samopoczuciu, które w ciągu ostatnich kilku tygodni wyschło, zmarzło i zesztywniało coś nie coś. Oczywiście wyłącznie wskutek panującego w Polsce klimatu. Jako że po wylądowaniu zrazu zabraliśmy się do pracy (za kilka dni czeka nas wieeelka przeprowadzka), niedzielę z przyjemnością przeznaczyliśmy na odpoczynek.
Dicky Beach to jedna z pierwszych plaż jakie spotyka sie jadąc z Brisbane na Sunshine Coast, w okolicach miejscowości Caloundra. Sama plaża jak to plaża - długa, płaska, piaszczysta, miejscami pokryta platformami różnokolorowych kamieni, z widokami na ocean i osadzone na przybrzeżnych urwiskach wioseczki. Może nieco węższa niż zwykle z powodu przypływu. Na plaży spoczywał stary wrak statku. W zasadzie teraz powinnam sięgnąć do odpowiednich źródeł i przytoczyć z nich coś w rodzaju legendy o tym, kiedy, skąd i kogo wiózł ów statek, w jakich okolicznościach zatonął i jak go odnaleziono i wyciągnięto na brzeg. Niestety, w tej relacji ograniczę się jedynie do opisania wrażeń estetycznych, a historia wraka (jeśli w ogóle jest) niech pozostanie owiana tajemnicą jeszcze przez jakiś czas (czytaj: chwilowo nie mam czasu na zgłębianie tematu). Wrak zastaliśmy do połowy zanurzony w wodzie, która przy silnym wietrze pląsała wokół, jakby chcąc dostać się do środka. Czasami jej się udawało i cała sceneria wyglądała wówczas jak ocean podczas sztormu.
Od razu zapragnęliśmy mieć portrety z wrakiem i szalejącą w nim wodą. W miarę upływu czasu woda odpływała coraz dalej, a wrak wyłaniał się w całej okazałości, nasuwając przy tym wiele skojarzeń, w tym najczęstsze ze szkieletem rekina albo innego wielkiego pływającego drapieżcy. Szczątki jego ścian przypominały wychudzone żebra, a wychudzone żebra znaczą, że drapieżca jest głodny i zły....brrr! Pod koniec krótkiego pobytu na plaży potwór leżał już spokojnie, lekko jedynie mącony przez wodę, zupełnie jakby właśnie się najadł i zapadł w poobiednią drzemkę.
My opuściliśmy plażę również spokojniejsi, z poczuciem, że wszystko wróciło do normy, plaże są, ocean jest, las stoi jak stał, zatem można żyć dalej. Do normy też wróciło pstrykanie fotek. Po świątecznej prawie-abstynencji w tym zakresie, za sprawą wraku odzyskaliśmy bakcyla szybciej niż można się było spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz