Ta długa przerwa na blogu nie była spowodowana naszym lenistwem, ani brakiem pomysłów na kolejne wycieczki. Nadchodzące upały, a jak się później okazało, deszcze w Brisbane i okolicach, wypędziły nas na drugą półkulę. Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w Polsce, odpoczywając nieco od wyjazdów, aktywnego wypoczynku i ciągłego pstrykania fotek - miło było doświadczyć nieco życia bez aparatu w ręku, choć z pewnością ucierpiała na tym fotograficzna relacja ze Świąt.
W części pierwszej Świąt, którą spędziliśmy w Kołobrzegu, cudem udało nam się zrobić jedną fotkę i było to gdzieś w drodze pomiędzy świątecznym stołem a kuchnią, tak byliśmy rozchwytywani przez rodzinkę... Na fotce mamy Fudiego - jamnika, który najbardziej spontanicznie okazywał radość z naszego przyjazdu i który demonstrował nam po wielokroć swą niezwykłą zdolność błyskawicznego zakręcania się w koc aż po czubek głowy.
W części pierwszej Świąt, którą spędziliśmy w Kołobrzegu, cudem udało nam się zrobić jedną fotkę i było to gdzieś w drodze pomiędzy świątecznym stołem a kuchnią, tak byliśmy rozchwytywani przez rodzinkę... Na fotce mamy Fudiego - jamnika, który najbardziej spontanicznie okazywał radość z naszego przyjazdu i który demonstrował nam po wielokroć swą niezwykłą zdolność błyskawicznego zakręcania się w koc aż po czubek głowy.
Sylwestra spędziliśmy w Hajnówce (urocze miasteczko na skraju Puszczy Białowieskiej :-)). Było przytulnie, domowo i nadzwyczaj spokojnie, jak na Sylwestra. Był Marcinek - ulubiony tort wszystkich, którzy go kiedyś raz spróbowali, własnej roboty deser panna cotta, był zielony szampan o bliżej niezidentyfikowanym roczniku i mnóstwo ciepłych, serdecznych życzeń. O noworocznych postanowieniach jakoś całkiem zapomnieliśmy, co chyba oznacza, że jest nam dobrze tak jak jest i nie widzimy specjalnie sensu w polepszaniu swojego życia, całego świata i doskonaleniu siebie... Straszne!!!
W Hajnówce pozostaliśmy do drugiej części Świąt, którą obchodziliśmy w styczniu, zgodnie z obrządkiem cerkwi prawosławnej. Była prawdziwa pachnąca choinka, szopka z niespodzianką (zadanie dla spostrzegawczych) i w końcu spadł upragniony, wyczekany przez długie tygodnie, biały, puszysty śnieg.
Z trudem wyrwaliśmy się z domowych pieleszy (zimą najlepiej spędza się czas przed oknem, przy kominku, piecu lub kaloryferze), by z przyjemnością podziwiać Park Pałacowy w Białowieży, w którym jakiś czas temu robiliśmy sobie ślubne zdjęcia.
I tak upłynął ten magiczny czas i aż trudno uwierzyć, że znów jesteśmy z powrotem, na drugiej stronie globu. I znów spędzamy pierwsze dni po podróży na dziecinnym zastanawianiu się, dlaczego nie mogliśmy zabrać całej naszej rodzinki i przyjaciół tu, do Australii, i na planowaniu spotkań z nimi na kolejny rok.
Oh aż sie rozmarzyłam oglądając Wasze śnieżne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńŚwiat pod taką puszysta kołdeką wygląda przepięknie.
ps. a piesek w szopce calkiem dobrze sie zakamuflował :)
Ten śnieg był tak wyczekany i wytęskniony, że po prostu nie mógł nie spaść. A co do pieska, był też i drugi, ale uciekł, bo się zgrzał w sianku :-)
OdpowiedzUsuńTo najpiekniejsza fotka na blogu-ta z jamnikiem,przynajmniej dla mnie.Ja niestety mojego Puzona juz nie zobaczylam podczas pobytu swiatecznegoSnieku tez nie ale ja do niego nie tesknie:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Canberry,Beata milosniczka jamnikow
Strasznie mi przykro z powodu Twego Puzona, Beato. Ja pożegnałam w te Święta mojego kocurka-Filipka. Reszta ferajny jakoś się trzyma, oby jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko z Brisbane.