...odbył się w wesołym miasteczku Dreamworld na Gold Coast, ku radości wszystkich pracowników, którzy na co dzień zasiadają w biurach przed komuterami i ślęczą tam aż do zmierzchu. Marek bardzo się cieszył na ten dzień i nie reagował zupełnie na moje uwagi, żeby nie jeść tyle przed wyjazdem, bo wiadomo przecież co w wesołym miasteczku może się zdarzyć. Pojechali. W ciągu dnia spróbowali chyba wszystkich możliwych atrakcji tego miejsca, a że atrakcji i emocji było dużo i każdy wszystkiego chciał spróbować, to i zdjęć tyle co kot napłakał.
Zdjęcie 1. Po śniadaniu. Już drugim.
Zdjęcie 2. Wirówka. Marek jest gdzieś tam, w górze.Zdjęcie 1. Po śniadaniu. Już drugim.
Zdjęcie 3. Gdzie są moje ręce?
Zdjęcie 4. Oponowanie.
Zdjęcie 5. Przed odlotem.
Zdjęcie 6. Ale odlot! Tylko gdzie jest Marek?
Zdjęcie 7. Dreamworld doda ci skrzydeł.
Na koniec tego niezwykle męczącego dnia każdy pracownik otrzymał takie oto zdjęcie w nagrodę za wytrwałość. To była jazda!
Przepraszam, że nie zamieściłam we wpisie dokładniejszych opisów atrakcji, ale ja od dzieciństwa cierpię na antywesołomiasteczkową przypadłość i już na samą myśl o karuzelach, wywrotkach, wirówkach i spadających znienacka windach, dostaję zawrotów głowy i mdłości. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiłabym z wolnym czasem tu, w Australii, byłoby odwiedzenie takiego centrum rozrywki. Co innego przelot helikopterem... Jak to dobrze, że takie pomysły ludzie dorośli realizują jednak w czasie pracy :-) .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz