Jak przystało, na koniec września Brisbane obchodziło Octoberfest, ku czci i chwale wszystkich imigrantów z tej części Europy, a także i tych tubylców co lubią przy piwku i przy dźwiękach skocznej muzyki potańcować. Niestety, nikt nie umiał mi wytłumaczyć, dlaczego Octoberfest obchodzi się we wrześniu, nie zaś w październiku. Impreza była przebojowa: niezawodna kapela, swojskie jadło, doborowe towarzystwo..., najmniej z tego wszystkiego smakowało nam piwo. Jakieś takie mało niemieckie...
Niektórzy podeszli do imprezy bardzo poważnie i w tłumie rozbawionych imprezowiczów można było wyłowić ubrane w oryginalne bawarskie stroje rodzynki. Jednym z rodzynków była Nina - przyjaciółka Marka i obecnie już żona Juliena, z którym Marek latał po brisbeńskim niebie. No i nie mogliśmy przepuścić okazji zrobienia sobie fotki z rodowitą Niemką w oryginalnym narodowym stroju, z kuflem oryginalnego ;-) niemieckiego piwa, popijanego przy dźwiękach najpopularniejszych niemieckich przebojów.
I wspomnieliśmy podczas tej imprezy tę noc, w którą wraz z gośćmi skakaliśmy do białego rana świętując początek naszej wspólnej przygody życia...
Nie mogę uważać to! Obraz Marek z moją żoną! Co przyjemny wieczór późny my cały miał! Okrzyki!
OdpowiedzUsuń