Pierwsza noc była ciężka. Wiatr hałasował tak głośno, że chwilami miało się wrażenie, że porwani podmuchami za chwilę zatoniemy w falach nie tak odległego oceanu. A i na następny dzień już od rana kontynuowaliśmy pasmo nienajlepszych doświadczeń. Złapaliśmy gumę. Chyba w nocy oposy zakradły się do samochodu i robiły sobie leśne wycieczki, bo poprzedniego dnia nikt z nas nie zauważył sflaczałego koła. Wszyscy chodziliśmy przy śniadaniu zafrasowani, bo dotarło do nas, że guma na Fraser Island na początku pobytu oznaczać może konieczność szybkiej ewakuacji na ląd, a to oznacza stratę cąłego dnia na wymianę koła..., bo chyba nikomu nie przyszło do głowy, że zrezygnowalibyśmy całkowicie z wycieczki? Nie, nie... my jesteśmy twarda ekipa, żadne przeszkody nam nie straszne... no więc szybko znaleźliśmy sąsiada z pompką, podpompowaliśmy kółko coby się jakoś potocyło i rura do najbliższego i jedynego ośrodka miejskiego Eurongiem zwanego. Tam dowiedzieliśmy się, że niejaki Peter ma na wyspie warsztat samochodowy i przyjmuje w nim takie ofiary złośiwości losu jak my. Ledwie żeśmy się zatoczyli pod wskazany adres, gdzie naszym oczom ukazął się ... cóż, warsztat samochodowy to za mało powiedziane... Ten barak mieścił chyba resztki wszystkich warsztatów samochodowych z Brisbane, które padły na przestrzeni ostatnich kilku lat, tyle było tam różnego rupiecia...
W stertach złomu próbowaliśmy dojrzeć Petera, ale bezskutecznie. W końcu zadzwoniliśmy pod wskazany numer i z radością przyjęliśmy wiadomość, że Peter będzie tu za 20 minut, by nam pomóc. Był, razem z ekipą kolejnych łowców przygód, ale nic nie naprawił, bo mu się nie chciało, udostępnił jedynie narzędzia Markowi, który sam zmienił koło. Peter okazał się bowiem takim lokalnym pijaczkiem, który pewnie warsztat swój urządził ze zbieraniny różnych odłamków, tudzież szczątków samochodów, co to w przypływie czasem pochłania ocean.
W końcu ruszyliśmy dalej, tzn. w ogóle ruszyliśmy na naszą długo wyczekiwaną wycieczkę po wyspie. Zgodnie z postanowieniem tym razem mieliśmy zabawić w każdym miejscu nieco dłużej, wypocząć, wypluskać się i nacieszyć naturą, która jest na Fraser Island naprawdę wyjątkowa. Poniżej kilka zdjęć z leśnych autostrad, Jeziora McKenzie, które znowu nas oczarowało, tym razem zimną tonacją kolorów, i z magicznego strumyka Woongalba Creek.
Popołudnie spędziliśmy nad Basin Lake. Za wiele nie napiszę, bo za wiele się nie działo, a i jak patrzę na nasze zdjęcia, to i pisać mi się nie bardzo chce, za chwilę zrozumiecie dlaczego, ...więc na tym kończę i idę poleżeć :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz