niedziela, 5 sierpnia 2007

Byle do emerytury...

Redcliffe to miejscowość niedaleko Brisbane, o której już kiedyś pisaliśmy. Ale Australia nie byłaby Australią, gdyby nie oferowała co tydzień innych atrakcji, nawet w tych samych miejscach. Pojechaliśmy zupełnie w ciemno, obierając na pierwszy stop Ogrody Botaniczne. Traf chciał, że akurat w tę niedzielę odbywał się tu festiwal "What's cooking in the gardens". "Cooking", czyli gotowanie, też było, jednak nazwa festiwalu przewrotnie chyba symbolizować miała różnorodność atrakcji, jakie tam spotkaliśmy. A jako że byliśmy po śniadaniu, smakowaliśmy głównie te atrakcje, które syciły wszystko inne, oprócz naszych żołądków. Festiwal miał jedną specyficzną cechę - dominującą tu grupą wystawców była grupa szczęśliwych emerytów i rencistów, dla których prawdziwe życie dopiero się zaczęło.
Skorzystaliśmy z okazji, by oddać nasze pierwsze strzały w krykieta, oczywiście pod opieką miłej starszej pani.
A wszystko to przy dźwiękach jazzowej kapeli grającej skoczne kawałki ku radości wszystkich wesołych starszych pań i panów.
"Wattle" to kwiat z australijskiego godła, czyli polska akacja.
Jedni wylepiali garnki.
A inni przędli wełnę...
I farbowali ją na złoty kolor w gotującym się wywarze z liści eukaliptusa.
Niektórzy byli prawdziwymi fascynatami owczej wełny i mogliby na ten temat rozprawiać godzinami.
Były też i tańce. Niestety, zapomnieliśmy niezwykle trudną do wymówienia nazwę grupy etnicznej, która je prezentowała. Ale z pewnością był to jakiś lud wędrowny.
Jedno z ciekawszych miejsc w Ogrodach Botanicznych. Wygląda na to, że korzenie także postanowiły urządzić sobie potańcówkę.
Z żalem opuściliśmy ogrody i udaliśmy się na spacerek i lunch na wybrzeże. Po drodze mijaliśmy miejską plażę.
A sympatyczna ścieżka spacerowa doprowadziła nas do centralnego punktu "Redcliffe jetty", czyli innymi słowy tutejszego molo i kei jednocześnie.
Jest coś urzekającego w tych nadmorskich latarniach.
Mało kto pamięta, że historia Brisbane zaczęła się właśnie od Redcliffe. To miasto było pierwszą europejską osadą w Queensland. Po raz pierwszy pojawił się tu Matthew Flinders 17 lipca 1799 roku. Następnie niejaki John Oxley zasugerował gubernatorowi Nowej Południowej Walii Thomasowi Brisbane'owi, by stworzyć tu kolonię karną. Tak też się stało i od 1824 roku przypływały tu statki ze skazańcami. Resztę historii mogliśmy doczytać na pomniku upamiętniającym te wydarzenia. Niestety, na zdjęciu zmieściła się jedynie połowa, ale drugą możemy dosłać zainteresowanym :-).
Ostatni punkt programu - lunch i drzemka na jednej z kameralnych plaż - już w przeszłości sprawdziliśmy, która plaża jest najbardziej zaciszna i najmniej zaludniona.
Do domu wracaliśmy wypoczęci, nasłonecznieni i przekonani o tym, że życie na emeryturze może być bardzo fascynujące, zwłaszcza w Australii. Może kiedyś tu wrócimy...;-)

1 komentarz:

  1. No Kochani, wygląda na to, że deptaliśmy sobie po piętach:)
    Nie ma co przyjemne to Redcliffe
    pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń