W piątkowy wieczór Agata z Moniką urządziły małe sałatkowe przyjęcie. Ponieważ Marek pojechał do Europy, musiałam na chwilę przejąć jego rolę, gdyż na przyjęcie trzeba było jakoś dojechać, a najlepiej samochodem. Podczas gdy ja wcielałam się w Marka za kierownicą, Mavi-moja koleżanka z uniwersytetu-wcielała się w moją rolę, tzn. asystowała mi w różnych krytycznych momentach na trasie. Asystowała bardziej duchem, mapa nawet się nie przydała.
Na miejscu, w przestronnym salonie leciwego queenslandera, w blasku bożonarodzeniowych światełek, czekał już pięknie zastawiony stół, a w powietrzu unosiły się różne zapachy, ciepłe i zimne. Dziewczyny przygotowały sałatkę grecką, sałatkę z tuńczykiem, sałatkę z kabaczka na ciepło, puree z avokado z cebulką i trochę przekąsek. My dodałyśmy naszą tradycyjną polską sałatkę z gotowanych warzyw z groszkiem i wszystko razem wyglądało prawie jak wigilijny stół. Po chwili dołączyli Kim z Andrew (Australijczycy), niestety wciąż nie było Xiuana i Rachel, ale ponieważ uprzedzali nas, że będą po kolacji, wzięliśmy to jako usprawiedliwienie dla rozpoczęcia konsumpcji w niepełnym składzie.
Wszystko było przepyszne i jak nigdy delektowaliśmy się każdym kęsem sałatek, które przecież w większości doskonale znamy i nawet często przyrządzamy. Tego wieczoru wszystko smakowało jednak wyjątkowo, co odzwierciedlały nieustające kulinarne "gadki-szmatki". Zupełnie przypadkowo okazało się, że jedzenie jest dla nas jedną z większych przyjemności życia na tym ziemskim padole. Dopiero gdy przyjechał Xiuan z Rachel, których elektroniczny przewodnik wywiódł nieco w pole, dlatego dotarli tak późno, tematy rozmów nieco się zmieniły. I tak rozprawialiśmy o naszych domowych zwierzątkach, o podatności społeczeństw na zmiany, o naszych fobiach związanych z insektami (obowiązkowy temat w Australii), o roli religii w różnych krajach, o różnicach w rodzinnych zwyczajach i o wielu, wielu innych błahych i wzniosłych rzeczach, a dopełnieniem każdego wątku było powtarzające się pytanie Xiuana do Mavi: "A jak jest w Filipinach?". Mavi bowiem, choć w Australii spędziła większość swojego życia, pochodzi z Filipin, stała się zatem chwilowo najcenniejszym źródłem wiedzy o świecie, której tak spragniony jest zawsze Xiuan :-).
Gdy tak biesiadowaliśmy do późnej nocy, zaczęłam się zastanawiać, jak to jest, że oto ludzie, którzy przyjechali tu z tak odległych zakątków świata, którzy są tak różni kulturowo, potrafią się tak doskonale zrozumieć, nawet mimo bariery językowej, są dla siebie dobrzy, pomocni, cieszą się ze swoich radości, martwią się swoimi smutkami, podczas gdy ludzie żyjący w jednym kraju, społeczności, czy nawet rodzinie, czy związku, częstokroć nie potrafią się dogadać. Tak, myślę, że tu, gdzie każdy ma daleko do swojego kraju i rodziny, dużo bardziej doceniamy więzi międzyludzkie, nowe znajomości, przyjaźnie. Zaczynamy budować nową, w pewnym sensie globalną sieć relacji, która będzie naszym nowym punktem odniesienia, niezależnym od czasu i miejsca, w którym będziemy. Nagle świat stanie się mały, a my zmieniając na Święta półkule będziemy dzwonić do Xiuana i pytać, czy nad Pekinem smog, albo do Kim, czy w Brisbane spadł w końcu deszcz.
Wszystko było przepyszne i jak nigdy delektowaliśmy się każdym kęsem sałatek, które przecież w większości doskonale znamy i nawet często przyrządzamy. Tego wieczoru wszystko smakowało jednak wyjątkowo, co odzwierciedlały nieustające kulinarne "gadki-szmatki". Zupełnie przypadkowo okazało się, że jedzenie jest dla nas jedną z większych przyjemności życia na tym ziemskim padole. Dopiero gdy przyjechał Xiuan z Rachel, których elektroniczny przewodnik wywiódł nieco w pole, dlatego dotarli tak późno, tematy rozmów nieco się zmieniły. I tak rozprawialiśmy o naszych domowych zwierzątkach, o podatności społeczeństw na zmiany, o naszych fobiach związanych z insektami (obowiązkowy temat w Australii), o roli religii w różnych krajach, o różnicach w rodzinnych zwyczajach i o wielu, wielu innych błahych i wzniosłych rzeczach, a dopełnieniem każdego wątku było powtarzające się pytanie Xiuana do Mavi: "A jak jest w Filipinach?". Mavi bowiem, choć w Australii spędziła większość swojego życia, pochodzi z Filipin, stała się zatem chwilowo najcenniejszym źródłem wiedzy o świecie, której tak spragniony jest zawsze Xiuan :-).
Gdy tak biesiadowaliśmy do późnej nocy, zaczęłam się zastanawiać, jak to jest, że oto ludzie, którzy przyjechali tu z tak odległych zakątków świata, którzy są tak różni kulturowo, potrafią się tak doskonale zrozumieć, nawet mimo bariery językowej, są dla siebie dobrzy, pomocni, cieszą się ze swoich radości, martwią się swoimi smutkami, podczas gdy ludzie żyjący w jednym kraju, społeczności, czy nawet rodzinie, czy związku, częstokroć nie potrafią się dogadać. Tak, myślę, że tu, gdzie każdy ma daleko do swojego kraju i rodziny, dużo bardziej doceniamy więzi międzyludzkie, nowe znajomości, przyjaźnie. Zaczynamy budować nową, w pewnym sensie globalną sieć relacji, która będzie naszym nowym punktem odniesienia, niezależnym od czasu i miejsca, w którym będziemy. Nagle świat stanie się mały, a my zmieniając na Święta półkule będziemy dzwonić do Xiuana i pytać, czy nad Pekinem smog, albo do Kim, czy w Brisbane spadł w końcu deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz