Raz na jakiś czas miło jest spędzić zwykłą sobotę w nieco niezwykły sposób, na przykład smakując różnych obcych nam kultur, których w Brisbane mamy pod dostatkiem. Jedną z silniejszych tutaj społeczności jest społeczność Chińczyków, którzy zamieszkują licznie południową dzielnicę Sunny Bank. Na Sunny Bank można zrobić tanio sobotnie poranne zakupy i niezwłocznie po nich udać się na "yum cha", czyli posiłek, w trakcie którego spożywa się małe porcje różnych chińskich potraw, popijając je zieloną herbatą. To taki najbliższy odpowiednik śniadanio-obiadów znanych w Europie i USA pod nazwą "branch". Wspólnie ze znajomymi zawitaliśmy zatem po raz kolejny w przemiłej restauracji, której największą zaletą były kelnerki rozwożące jedzenie na wózkach, wobec czego przed zamówieniem można było wszystko najpierw zobaczyć i nawet powąchać. Korzystając z tej zalety, wybieraliśmy same smakowitości, unikając panierowanych kurzych stópek, smażonych żołądków wołowych i zapiekanych mózgów.
Po chińskim jedzonku przyszła pora na spacer w drugiej chińskiej dzielnicy Brisbane, mieszczącej się tym razem w centrum miasta - China Town w stylowej Fortitude Valley. Jak zwykle w sobotę pasaże pełne były straganów z chińskimi rupieciami, amatorów chińskiego masażu, dźwięków chińskich instrumentów i przez chwilę można było poczuć się jak w Pekinie.
Po chińskim jedzonku przyszła pora na spacer w drugiej chińskiej dzielnicy Brisbane, mieszczącej się tym razem w centrum miasta - China Town w stylowej Fortitude Valley. Jak zwykle w sobotę pasaże pełne były straganów z chińskimi rupieciami, amatorów chińskiego masażu, dźwięków chińskich instrumentów i przez chwilę można było poczuć się jak w Pekinie.
Nas zaintrygowało stoisko, gdzie sprzedawano najprzeróżniejszych kształtów laleczki voodoo. Niestety, nie kupiliśmy żadnej. Bo my już tacy jesteśmy, że wszystkim tylko dobrze życzymy :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz