czwartek, 8 listopada 2007

Cambridge Square

Bo kto powiedział, że blogować można tylko w weekend! Czas przełamać tę konwencję, bo skończy się tym, że czas od poniedziałku do piątku stanie się nudny jak flaki z olejem. Potem będziemy narzekać, że praca, praca, nie ma czasu na inne przyjemności, a tak naprawdę to my sami siebie utwierdzamy w przekonaniu, że w ciągu tygodnia raczej nic specjalnie ciekawego zdarzyć się nie może. A zatem, w naszym pierwszym śródtygodniowym debiucie (trochę niefortunne wyszło to nowe słowo) prezentujemy (w końcu) miejsce, w którym mieszkamy. Z góry zapowiadam, że nie będzie widoku z balkonu, który do niedawna jeszcze ocieniony był naturalną osłoną drzew, gdyż nasz wspaniałomyślny menago Rysiek po prostu ściął je któregoś ranka, obnażając tym samym w drastyczny i, co więcej, niezapowiedziany sposób nasze domowe pielesze wszystkim sąsiadom. Przekonywał wprawdzie, że to dlatego, że łagodne podcinanie nie dawało oczekiwanych rezultatów i że gałęzie odrosną w ciągu roku, co było raczej słabym pocieszeniem wobec świadomości, że przez najbliższe co najmniej pół roku nie będzie można swobodnie chodzić po domu w gaciach, co w tym klimacie ma naprawdę nie lada znaczenie. A zatem, prezentujemy nasz Cambridge Square - kompleks, który jak sama nazwa wskazuje, zamieszkiwany jest przez naukowe elity, i w którym duch nauki unosi się w powietrzu, zatacza koła nad palmowymi liśćmi, kołysze się pod chmurami... a czasem też po prostu rzuca się do basenu, bo już z upału wytrzymać nie może, albo siedzi przy grillu i żre steki z kangura. Oto nasz mały domowy światek widziany oczyma okazjonalnego oglądacza. Na wprost, jak można wywnioskować z niezwykle sugestywnego zdjęcia,....... wejście główne.
Naukowa atmosfera zaczyna się jeszcze przed wejściem. Na lewo, zaraz za płotem, gąszcz różnych gatunków australijskich krzewów skrywa .... zegar słoneczny. By kontynuować tę duchową atmosferę wspomnę, że te długie liście to "rajski ptak" - krzew, którego kwiaty przypominają faktycznie głowę jakiegoś egzotycznego kolorowego ptaka (niestety, próżno szukać ich na zdjęciu, okres kwitnienia dla nich właśnie się skończył).
Drzwi otwiera nam zaczytany Cherubinek. I od tej chwili nie straszna nam nauka w domu.
Miejsce do grillowania też wygląda jak przystało na centrum kultury wyższej. Nie znajdziesz tu masywnych ław i stołu, zachęcających do założenia nóg i obżerania się kiełbachami. Pod subtelnym daszkiem jedynie elegancki stolik do popijania piwka lub innych sprzyjających wysiłkowi myślowemu napojów.
Idziemy wgłąb, mijając regularnie strzyżone żywopłoty...
... o różnych odcieniach zieleni.
W romantycznej scenerii, pod palemką zażyć można kąpieli, która umysł nową energią zasilić może.I jeszcze widok z góry, nie z balkonu, na niezwykle uporządkowaną, harmonijną całość.
Jak się okazuje, nawet codzienna wycieczka po własnym podwórku może być w pewnym sensie pasjonująca i odkrywcza. Wystarczy tylko na chwilę wystąpić z własnego ciała i wczuć się w rolę kogoś innego: mamy, która podziwiałaby ogrodowe aranżacje, turysty, który chętnie zażywałby porannych kąpieli w basenie podczas wypoczynku, architekta, który zaraz mierzyłby wzrokiem wszystkie linie i przecięcia, albo Giuseppe, który bezskutecznie szukałby jakiegoś łatwo dostępnego pnia... Dla niewtajemniczonych, Giuseppe to nasz ukochany psiak, którego zostawiliśmy w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz