Kontynuując wątek "Co piszczy w trawie od poniedziałku do piątku", krótka opowieść o tym, co można spotkać idąc rano do pracy, pod warunkiem oczywiście, że się nie myśli "co dziś zjem na lunch" albo "co powiem szefowi, żeby dostać urlop", ale się uważnie patrzy, a czasem nawet wypatruje. Australijskie lato zaczyna się niebywale - tony kwitnących drzew i krzewów i tony spadających liści i kwiatów. Niedawno niektóre ulice w Brisbane otaczał jasnofioletowy całun z kwitnących drzew (Jaracunda tree), teraz przyszła pora na kolor czerwony, który zdominował na jakiś czas wszystkie pozostałe rośliny. Zdominował również i mnie, która od jakiegoś czasu w każdej wolnej chwili grzebię w Internecie, próbując rozpoznać atakujące mnie zewsząd gatunki kwitnących drzew i krzewów. Pierwszy ze zdominowanych elegancko i dostojnie wyłaniał się zza stylowego płotu. Jako jeden z nielicznych pozostał w moich dociekaniach wciąż niewiadomą. Ale to kwestia czasu. Tak sobie beztrosko opalam się co dzień w południowym słońcu.
Czerwoni (tylko proszę, bez politycznych aluzji) krzyczeli: podejdź, rozgrzany upałem człowiecze i schroń się pod naszymi konarami!
Czerwoni (Royal poinciana) zdominowali nie tylko ulice i chodniki, również domy, płoty i samochody.Liście czerwonych przypominają paprocie i dobrze dogadują się z kwiatami - razem przypominają gotowe kwiaciarniane kompozycje.Dla kontrastu coś typowego dla tubylców, co nazywam 'wesołym miasteczkiem', czyli jak Australijczycy zwykli suszyć ubrania. Dodam tylko, że zaraz obok tejże posesji rósł czerwony, ale od początku wiedziałam, że wkomponowanie go w ten krajobraz to zły pomysł.
Przy nudnej trasie wzdłuż jezdni też można znaleźć coś ładnego. Choć często jest to małe i kryje się gdzieś po kątach.
Gdy już dochodziłam do uniwersyteckiego kampusu, spadł na mnie żółty deszcz. Tak tak, to nie żart, nie dość, że żółty, to w dodatku chiński, tak się bowiem nazywa sympatyczne drzewko: Chinese rain tree.
To, że budynki stoją blisko siebie, wcale nie oznacza, że nie ma tam miejsca na rośliny. Wprost przeciwnie - to doskonała okazja dla palm, żeby się powywyższać.
I czerwoni, którzy zdominowali również i kampus. Może nie ilościowo, ale bardziej jakościowo, rozlokowali się bowiem tuż przed głównym budynkiem uniwersytetu. Osobnik na zdjęciu zapraszał na randkę pod czerwonym całunem.
Kampus to miejsce przyjazne ptakom, które mieszkają tu całymi rodzinami. Mamy z dziećmi wychodzą na poranne spacery. Mały, jak zwykle, uciekał.
Do biblioteki zapraszała Golden penda, której kwiaty, z daleka prawie niewidoczne, są ulubionym miejscem owadów.
Od dawna podejrzewałam, że Australia jest piękna. Zastanawiam się tylko czy macie takie dobre oko do fotografii czy to rzeczywiscie tyle urody was otacza? Pozdrawiam Ori_noko@poczta.onet.pl
OdpowiedzUsuńHmm...trudno mi siebie osadzac w tej sprawie. Wydaje mi sie, ze ludzie, ktorym przeszkadza wszelkie zlo tego swiata (a ja z pewnoscia do nich naleze) zawsze beda poszukiwac rzeczy ladnych, chcac je uwieczniac i rozpowszechniac. A w Australii specjalnie szukac nie trzeba. Pieknych rzeczy jest na tyle duzo, ze brzydota niektorych miejsc nie ma szans sie przebic. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńDech mi zapiera,raj to chyba za małe słowo.Być tam choć na chwilę,to pokarm na całą resztę zycia,
OdpowiedzUsuńBędę tam kiedyś to moje pragnienie.