niedziela, 24 czerwca 2007

I pośli my na ślak...

Grypa pokonana! Trzeba przywitać się z naturą! A najlepiej skryć się w zaciszu lasu, pooddychać trochę leśnym zapachem eukaliptusów (zwłaszcza jak ma się jeszcze zatkany katarem nos...), posłuchać śpiewających ptaków (tudzież płaczących dzieci spacerowiczów...) i pospacerować jakąś mało wymagającą ścieżką dla turystów (byle by nie zboczyć omyłkowo w trasę dla ambitnych...). To się nazywa powrót do zdrowia. Oto, czym nas zaskoczyła góra Mount Coot-tha, położona na zachód od centrum Brisbane, pełna wydeptanych ścieżek, pachnących eukaliptusów, i pięknych widoków (jak to z góry!).
Okazało się, że przynajmniej niektóre drzewa w Australii mają pod korą kolor równie czerwony jak tutejsza ziemia.
Gdzieś pośród typowej dla buszu szarej zieleni można było spotkać małe, urocze palemki (nazwa własna nadana przez pozującą do zdjęcia).
Na trasie, którą wybraliśmy zalecano bacznie poszukiwać aborygeńskich malunków. Niestety, wykonanych przez artystów malarzy.
A to już na pewno palmy, w całej swojej zimowej krasie. Niektóre były nawet wyższe od Marka (nie wierzył, więc poszedł się z nimi zmierzyć :-)).
Wielkie Brisbane z lotu ptaka wcale nie wygląda na wielkie. Jest za to bardzo zielone. Nie myślcie tylko, że weszliśmy pieszo na górę, by podziwiać ten widok. Choć w sumie był taki moment, w którym mieliśmy wrażenie, że jesteśmy całkiem blisko :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz