poniedziałek, 11 czerwca 2007

NNP, WWSF

Zanim rozszyfruję te tajemnicze skróty, muszę pochwalić Marka za jego upór w motywowaniu mnie do wstania w poniedziałek o nieludzkiej porze tylko po to, by towarzyszyć wschodzącemu Słońcu. Nigdy nie będzie łatwiej - to prawda, gdy się ma całą potrzebną scenerię za oknem, to naprawdę wystarczy tylko otworzyć oczy i czekać. Do pełni szczęścia potrzeba oczywiście Słońca, a to lubi płatać figle. Nie chciało za bardzo roztoczyć swoich wdzięków - zwołało chmury, które skrzętnie maskowały jego odblaski.Marek się nie dał - zdeterminowany poszedł nawet na plażę i zdjęcia zrobił bardzo ładne. Wprawdzie nie jest to światło Słońca, ale kolory wyszły przynajmniej australijskie.
Tajemnicze skróty pochodzą od nazw dwóch wielkich kompleksów leśnych położonych na północy NSW: Nightcap National Park i Whian Whian State Forest. To przepiękne tereny, jakich w Australii jest wiele. W tych dwóch kompleksach spotkaliśmy mnóstwo ptaków - większość z nich dawała właśnie koncerty.
Imponujący skalisty wodospad, z którego ledwie co kapało - chyba lepiej zwiedzać wodospady, kiedy pada deszcz...Przemieszczając się pomiędzy leśnymi atrakcjami mijaliśmy samotnie, bądź w małych grupkach stojące domki, niekiedy z całymi gospodarstwami. Tutejsi mieszkańcy to bardzo kreatywni ludzie, o czym świadczyć mogą ich pomysły na skrzynki na listy. Karmnik, konewka, kanister. Oto jedna z nich.
A to jeden z wielu przydrożnych sklepów, w których niewidzialny sprzedawca sprzedaje lokalne produkty: mandarynki, limonki, lub orzechy macademia. Bierze się, co potrzeba i wrzuca pieniążki do skrzynki. W skrajnym przypadku stawiają tylko pudełko na pieniądze i wieszają na słupie tabliczkę z napisem : Banana, 3$ per kg, self service, ze strzałką w kierunku bananowego sadu.
Typowy widoczek, gdy podróżuje się krętymi drogami po lesistej New South Wales.
A to tama, przy której zrobiono wielki kompleks piknikowy z miejscami do spacerów, odpoczynku, grillowania. Chyba mało kto tu zagląda. I dobrze.
Ostatni punkt naszej wyprawy - bardzo spontaniczny i .... odkrywczy. Nimbin - miasteczko hippisowskie, gdzie mnie, niewinnej istocie, w chwilę po opuszczeniu samochodu chciano sprzedać narkotyki... Cała ta mieścina jest pomalowana w różne tematycznie właściwe wzory, w sklepach sprzedają hippisowskie ciuchy, na ulicach pełno długowłosych bądź dredowatych hippisów w różnym wieku, a marihuana w tym mieście to chyba prawie jak chleb. I choć nie znaleźliśmy tu nic dla siebie, bardzo nam się miasteczko podobało - jedyne w swoim rodzaju, i, wygląda na to, że rozsławione tylko w pewnych kręgach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz