Po raz drugi zawitaliśmy do tej pięknej scenerii ciągnącej się wzdłuż drogi Great Ocean Road. Ostatnio podziwialiśmy ją wraz z zachodzącym słońcem, teraz zamierzaliśmy to zrobić w blasku południa. Prawie się udało. "Prawie" w tym kontekście w Australii prawie zawsze oznacza, że ni stąd ni z zowąd spadł deszcz i popsuł wszystkie plany. Tak było i tym razem. I z tego powodu nie dotarliśmy do jednej atrakcji - 12 Apostołów, którą niektórzy uważają za najważniejszą. Lało do tego stopnia, że nawet poświęcając nasze suche ubranka i tak niewiele mogliśmy zobaczyć. Czekanie w nieskończoność aż deszcz przestanie padać też nie miało sensu, gdyż całe niebo bez wyjątku pokryte było szarą warstwą chmur, które ani na chwilę nie chciały się rozejść. Dodatkowo, nie mogliśmy zbyt późno dojechać do Melbourne, gdyż musieliśmy zdążyć na mój samolot - ostatni tego dnia. Cóż, i tak bywa. Teraz pozostaje nam jedynie cieszyć się zrobionymi wcześniej zdjęciami 12 Apostołów w blasku zachodzącego słońca i przyjechać tu jeszcze raz w przyszłości.
Poniżej przedstawiam wszystko to, co udało nam się sfotografować przed deszczem i częściowo po deszczu. Trochę tego było i szczerze mówiąc, Bay of Islands podobała nam się chyba bardziej niż Apostołowie. Tym razem świadomie zrezygnuję z komentowania zdjęć, podając tylko nazwy rzeźb, jakie wykuła w brzegu oceanu woda - ich piękno mówi samo za siebie, a jakiekolwiek słowa mogłyby je tylko zbanalizować.
Bay of IslandsThe GrottoLondon BridgeThe Arch
Two Miles Bay
Loch Ard Gorge
Deszcz spadł chyba na specjalne moje zamówienie - Melbourne było bowiem moim ostatnim przystankiem w tej podróży przez Australię. Podróży, która odsłoniła różne, kontrastujące ze sobą oblicza tego kontynentu. Marek z rodzicami ruszają jeszcze do Canberry i Sydney. Ja wracam do Brisbane - w sercu żal ściska, że tak szybko to minęło, w nogach ciąży zmęczenie, a w głowie turkus oceanu, czerwień outbacku i mocne postanowienie, że jeszcze kiedyś tam wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz