We wtorek wylądowali u nas rodzice Marka. To pierwsi goście z Polski, którzy przybyli tu nas odwiedzić (czytaj: sprawdzić jak też się tutaj urządziliśmy i czy prawdą są te wszystkie wspaniałe rzeczy, o których całej rodzince regularnie donosimy :-)). Chwila oczekiwania na lotnisku, lekki niepokój, czy aby na pewno wsiedli we właściwy samolot ;-) ..... i oto są. Kilka pierwszych minut i poczuliśmy się jak byśmy byli gdzieś w Polsce - na chwilę wróciły polskie wspomnienia, myśli, przeżycia. Było to bardzo dziwne wrażenie. Oto teraz, chcąc nie chcąc, zaczniemy oglądać Australię oczami przybyszów z dalekiego kraju. A przecież my już jesteśmy inni, my już ten etap mamy za sobą...
Brisbane przywitało rodziców deszczem i nieco niską temperaturą, dlatego gdy tylko w weekend pojawiło się słońce, pojechaliśmy wszyscy na Gold Coast przywitać ocean. Dojechaliśmy do miejscowości Tweed Heads - to jeden z bardziej malowniczych fragmentów Złotego Wybrzeża.
Tu także przebiega granica między dwoma stanami: Queensland i Nową Południową Walią - gdzieś w okolicach tego pomnika.Część rodzinki na spacerze.
Oczywiście na decyzję o kąpieli w oceanie nie trzeba było długo czekać (zdjęcia w cenzurze), a zaraz po tym udaliśmy się do Surfers Paradise na spacer uroczym pasażem przy plaży. Zgodnie z rodzinną tradycją obowiązkowo odbyliśmy sesję zdjęciową w aptece.
A potem to już same rozrywki. Tata Marka jako jedyny ośmielił się sprawdzić, czy bawiący przechodniów Elvis (chyba etatowy, bo 2 tygodnie temu też tu był) to prawdziwy wskrzeszony egzemplarz, czy jedynie kiepska podróba. Prawdziwy to on nie był, ale był na tyle błyskotliwy, by tańcząc razem rockendrolowe rytmy rzucić mimochodem: "Is that you, daddy?" ("Czy to ty, tato?"). Nie ma to jak jednym niewinnym gestem przysporzyć powodów do radości wszystkim wkoło i rozbawić znudzoną publiczność.Na koniec wycieczki lody, czyli to co Marka rodzice lubią najbardziej :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz