Na początek naszej podróży postanowiliśmy ugrzać się trochę w tamtejszym outbacku, po to, by następnie wskoczyć prosto w turkusowe wody zachodniego wybrzeża. Ogólny plan zakładał, że przez 10 dni przemierzymy obszary na północ i północny wschód od Perth, aż do Mt Augustus National Park, z którego dotrzemy do miejscowości Exmouth i z niej podążać będziemy z powrotem w kierunku Perth, tym razem wzdłuż wybrzeża. Ostatnie 4 dni chcieliśmy poświęcić centralnej i południowo-zachodniej części Zachodniej Australii. Nasza spontanicznie tworzona trasa po outbacku obejmowała dość spore odcinki trzech z kilku głównych dróg outbacku, a każda z nich miała swoją specyfikę i krótką historię.
Zanim trafiliśmy na jedną z outbackowych tras, musieliśmy przemierzyć nieco obszar zwany „wheat belt”, czyli pola usiane pszenicą. Jak pomyślałam, że żniwa tu odbywają się w temperaturze 30-40 stopni, od razu zrozumiałam dlaczego mąka w Australii, a przynajmniej w naszym stanie jest tak droga (za kilogram płaci się ostatnio 3-4 dolary, przy czym cukier jest relatywnie tańszy – 1-2 dolary za kilogram – to odwrotnie niż w Polsce, ale przecież tu wszystko jest „do góry nogami”). Tak więc przemierzaliśmy pola pszenicy, czytając w przewodniku, że zimą pobocza usłane są mnóstwem dzikich kwiatów. No to zaczęliśmy sobie wyobrażać te kwiatowe pola, bo trasa bez nich była niesamowicie nudna i groziło to zaśnięciem.
Z czasem krajobraz zaczął zmieniać swój kolor i szatę roślinną, wywołując uśmiechy na naszych ustach. Przy pierwszym napotkanym krzaku dzikich kwiatów, aparat fotograficzny poszedł w ruch. Rzadki okaz trzeba uwiecznić.
Nasz pierwszy lunch odbył się w skwarze słońca, wśród wygłodniałych mrówek i oczywiście wśród dzikich kwiatów - no, powiedzmy sobie, że kilka miesięcy temu były to z pewnością piękne kwiaty.Pierwsza większa (tzn. większa niż 1 gospodarstwo) osada ludzka na północ od Perth to miejscowość o zabawnej nazwie New Norcia (populacja 80), której nazwę Marek spolszczył do Nowej Norci. Zgodnie z naszym przewodnikiem, Nowa Norcia została założona w 1846 roku przez hiszpańskich benedyktynów, których zadaniem było nawracanie Aborygenów. Z czasem jednak ich działalność zmieniła się w wychowywanie sierot - ofiar rozprzestrzeniania się europejskich chorób wśród tubylców, którzy nie byli na nie uodpornieni. Nowa Norcia jest więc ważnym punktem w historii Australii. Jest to także jedna z niewielu mieścinek w tych okolicach, mająca swój okazały hotel, pole golfowe (czerwone, żeby sobie ktoś nie pomyślał...), klasztor z kościołem i muzeum starych urządzeń rolniczych, w którym oglądaliśmy zabytkowe maszyny do wyciskania winogron, maszyny do ugniatania winogron, a także inne sprzęty typu pług, pralka, czy lodówka. Wszystkie zabytki zrobiły na nas ogromne wrażenie i zaraz zaczęliśmy żałować, że parę lat temu w trakcie przeprowadzki Marka do mojego lokum powyrzucaliśmy z piwnicy wszystkie stare umywalki, sedesy, krany, baterie, wanny i co tam jeszcze. Jeszcze parę lat gromadzenia śmiecia i tu w Australii spokojnie moglibyśmy otworzyć muzeum.
Ten okazały hotel na początku wzięliśmy za klasztor.
Ten okazały hotel na początku wzięliśmy za klasztor.
Kościołowi i klasztorowi zdjęć nie zrobiliśmy - ludzie przyszli akurat na mszę, a mnisi mieli jakąś imprezę. Zauważyliśmy, że spotykający się przed kościołem ludzie zagadywali do siebie jak gdyby nie widzieli się całe wieki... Jak to, to te 80 osób spotyka się tylko na Święta w kościele...? Żeby nie krępować miejscowych aparatami, sfotografowaliśmy zamiast nich przyklasztorne sroki.
Wjechaliśmy na The Miners’ Pathway - pierwszą z trzech głównych dróg outbacku, wiodącą przez miasteczka słynące dawniej z pokładów złota i rozwiniętego w związku z tym przemysłu wydobywczego. Przejechaliśmy tam spory odcinek trasy od Paynes Find przez Mt Magnet, Cue, aż do Meekatharra. W Paynes Find szukaliśmy opisywanej w broszurach turystycznych starej, zamkniętej już wytłaczarni złota, tzw. „gold batery”. Zamknięte, co w sumie nie oznaczało tu zbyt wiele, bo maszyny widać było tak czy inaczej. A nieopodal maszyn... dzikie kwiaty, wciąż kolorowe!
Poniższy budynek to typowa eklektyka tych terenów - bar, stacja benzynowa, toaleta, poczta, sklep i gospodarstwo domowe w jednym. Kawę w takich miejscach serwują gratis. Spadające niespodziewanie ze ścian toalety karaluchy i pająki także.Dalej było już tylko lepiej. Szarozielone krzaczorki sterczące z suchej czerwonej ziemi, rozpalony asfalt pod kołami naszego wehikułu. Musieliśmy dobrze zaplanować najbliższe tankowania, by nie skończyć "w środku niczego" bez paliwa i pomocy (zasięg w komórkach zaniknął jakieś 50km za Perth, a samochodów mijanych po drodze już teraz było tyle co kot napłakał). Dotarliśmy do Mt Magnet, gdzie na jedynym i wybranym przez nas polu kampingowym nie było wolnych miejsc, (wszystko zajęli zapewne kierowcy tirów, bo na turystów to to raczej nie wyglądało :-)), spędziliśmy więc tę noc w hotelu Mt Magnet, w pokoju, który był wyższy niż szerszy i nieco przypominał nam sławetny Hotel Corones, do którego pamięcią będziemy wracać jeszcze nie raz.
W hotelu byli goście (czytaj: rodziny pracowników i jedna pisarka, która w podobnych miejscach poszukuje natchnienia), a atmosferę świąteczną można było wyczuć w powietrzu nozdrzami. My jednak nie czuliśmy się gotowi pobratać z tutejszą gawiedzią, popołudnie spędziliśmy więc objeżdżając trasą turystyczną miasteczko, zatrzymując się w punkcie z widokiem na kopalnię złota, wzruszający anonimowy grób matki z dzieckiem i mistyczne formacje skalne The Granites.
Na zdjęciu poniżej nasz hotel ze skrzypiącymi podłogami. Nikt nie był nam tam w stanie powiedzieć nic więcej o górze Augustus, do której podążaliśmy. Oni tam nie jeżdżą, bo za gorąco. Z przerażeniem pomyśleliśmy, że nam już w Mt Magnet było za gorąco, a termometr pokazywał zaledwie 31 stopni, czyli taka norma latem w Brisbane.
W hotelu byli goście (czytaj: rodziny pracowników i jedna pisarka, która w podobnych miejscach poszukuje natchnienia), a atmosferę świąteczną można było wyczuć w powietrzu nozdrzami. My jednak nie czuliśmy się gotowi pobratać z tutejszą gawiedzią, popołudnie spędziliśmy więc objeżdżając trasą turystyczną miasteczko, zatrzymując się w punkcie z widokiem na kopalnię złota, wzruszający anonimowy grób matki z dzieckiem i mistyczne formacje skalne The Granites.
Na zdjęciu poniżej nasz hotel ze skrzypiącymi podłogami. Nikt nie był nam tam w stanie powiedzieć nic więcej o górze Augustus, do której podążaliśmy. Oni tam nie jeżdżą, bo za gorąco. Z przerażeniem pomyśleliśmy, że nam już w Mt Magnet było za gorąco, a termometr pokazywał zaledwie 31 stopni, czyli taka norma latem w Brisbane.
Zastanawiając się co robić późnym wieczorem, postanowiliśmy sprawdzić repertuar miejscowego kina. O naiwności ludzka! Jak w takiej mieścince pośrodku niczego można było w ogóle pomysleć że w kinie coś grają? Choć w sumie to grali, ale dopiero w maju 2009...Groby sa smutną, ale i nieodłączną częścią outbackowego krajobrazu. W tym trudnym środowisku przetrwanie bywało rzeczą niełatwą. Zwykle na tabliczkach opisana jest krótka historia i podana przyczyna śmierci. Ten grób miał jedynie napis: "Matka z dzieckiem".Czerwone drogi zaprowadziły nas prosto w aborygeńskie jaskinie.
Wsłuchując się w niesamowitą ciszę przerywaną tylko skokami kangurów lub beczeniem kózek, cieszyliśmy się w sumie, że podróżując w gorączce zachodnioaustralijskiego outbacku i podążając śladami gorączki złota z XIX wieku, nie musieliśmy znosić supermarketowej gorączki Świąt, która w Brisbane zaczęła się w listopadzie, a swój punkt kulminacyjny osiągała właśnie w tych dniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz